poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Co ukradła Ewa Filipiak

czyli o rzecz o pogardzie zasłużonej.

Smuci mnie polityczny obraz miasta. Duszę w sobie ten tekst, bo polubić to mnie za niego nie polubicie.


Ale po kolei. Wiele lat temu Ewa do Rzymu pojechała. Nie pamiętam już z jakiej to okazji - w każdym razie wywęszył rzecz Edek Wyroba. Była straszna zadyma że na prywatną pielgrzymkę Ewa wzięła delegację z UM. W magistracie była panika, nagmatwali coś w papierach - Ewa się wywinęła a Edek ostatecznie przegrał procesy.  Ale nie to jest ważne że przegrał. On wygrał coś znacznie ważniejszego. Otóż od tamtego czasu Ewa Filipiak jak cholera pilnowała takich spraw. Można nawet powiedzieć że Wyroba wychował Filipiak w tym zakresie.
 
Pamiętacie gdy pojechała statek chrzcić do Chin? Właściwie nie byłoby w tym niczego zdrożnego, gdyby za tą podróż zapłaciło miasto, bo było nie było to spore wyróżnienie(statek nazywa się Wadowice II) ale nie, - za imprezę zapłaciła Polska Żegluga Morska.

   
Pokazuję i przypominam tą sprawę, bo coraz mocniej zastanawiam się - czy cały ten wrzask Klinowskiego o tym że "znowu coś ukradła" doczekał się po tylu już miesiącach, jakiegoś dowodu? Czy "burmistrz nasz" złapał już złodzieja który ukradł miasto?

Radny powiatowy Paweł Koper od samego początku kadencji właściwie nic innego nie robi, tylko (NIELEGALNIE!!! - bo na długo przed tym zanim Klinowski zrobił z niego pracownika UM) grzebie w papierach i węszy po wydziałach. Efekt - mizerny. Jakoś nie spełniła się zapowiedź Mateusza Klinowskiego o tym, że "Ewę z kajdankach wyprowadzą, zobaczysz".

Los Ewy Filipiak jest mi doskonale obojętny - no, przynajmniej tak długo, jak długo nie ubzda sobie że mogłaby wrócić na fotel burmistrza.Pisze o tym żeby uświadomić wszystkim jak płytka, jak głupia i ogłupiająca jest publiczna dyskusja o sprawach miasta. Wystarcza okrzyk 'złodzieje, złodzieje" - i już publiczność bawi się doskonale. Oto czytam, raz po razie, triumfująco złośliwe teksty o politycznym grobie tego durnia Kocicha - i podobnie, publiczność bawi się przednio.

Na każdym poziomie - od gmin po prezydenckie wybory - politycy i ich sztabowcy odczuwają głęboką pogardę dla tzw. wyborców. Kiedyś strasznie mnie to oburzało. Dzisiaj rozumiem skąd się to bierze. To jak z producentami tanich win - co prawda zarabiają na nich krocie, ale ani sami do ust trucizny nie biorą, ani za nic w świecie z własnymi klientami pod budką czy za sklepem stać nie będą. Gardzą nimi.

Politycy także nami gardzą - bo i dlaczego nie, skoro tłumowi wystarczy rytmicznie skandować "złodzieje, złodzieje" żeby zaczął falować i podrygiwać?


A mnie się marzy prawdziwy samorząd. Ten od tej studni, co to ją trzeba dla wspólnego dobra wykopać. Głębinową. Ehh.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Prawdziwe kulisy kampanii wyborczej

czyli magic is not always what it seems to be

Jest taki czas w lokalnej polityce, kiedy warunki dyktuje Marcin Płaszczyca. Czas kiedy wszystkie relacje odwracają się do góry nogami. Czas kampanii wyborczej.


Jest początek czerwca 2014 roku. Jacek Jończyk publicznie zgłasza gotowość do ubiegania się o stanowisko burmistrza Wadowic. W tym czasie wszystko się zaczęło. Każdy z graczy lokalnej sceny w tym momencie zaczął robić to, na czym najlepiej się zna. Tak więc Ewa Filipiak zaczęła się martwić, Kotarba knuć, Klinowski wrzeszczeć, my w sztabie Jończyka pracować, a Marcin Płaszczyca myśleć. 

Na początek słowo wyjaśnienia o samym Jończyku. Jego decyzja zmieniła wszystko. Zanim ją podjął, sprawa wyborów nikomu nie spędzała snu z powiek - absolutnie wszyscy wiedzieli że kolejnym burmistrzem miasta będzie..... Ewa Filipiak. Tak naprawdę do końca nikt nie wierzył w start Jończyka tym bardziej, ze facet wszedł w  walkę o miasto, absolutnie wbrew własnemu politycznemu interesowi. Był murowanym kandydatem na kolejną kadencję w fotelu starosty. To znaczy w tamtym okresie jeszcze tak myślał - bo już wówczas, jak się później miało okazać, istniał spisek, sprokurowany przez Kotarbę, w wyniku którego tuż po wyborach Jończyk dowiedziałby się że już nie jest kandydatem na starostę. Jacek miał po prostu do końca wierzyć że oczywiście nim jest i.... nie wychylać się. Ale jak mówię - jest późna wiosna i, prócz dosłownie kilku osób, nikt jeszcze o Kotarbowym pomyśle nie wiedział.     

Tak więc zaczęło się robić nerwowo. Filipiak osobiście idzie do Jończyka, wywołując sensację na Batorego, żeby przekonać go by odstąpił. Odchodzi z niczym, ale Staszek się nie poddaje. Łazi za Jackiem, łasi się i próbuje podbijać stawkę. Obiecuje złote góry, w pewnym momencie nawet zdradza Kalińskiego(szykowanego na stołek po Jończyku) i rzeczywiście jest skłonny oddać Jończykowi starostwo.  Z wiadomym efektem.

W międzyczasie Klinowski wykonuje jakieś drgawkowe ruchy, pyskuje w internetach, a Marcin Płaszczyca dzwoni do mnie i już wie - decyzja Jacka Jończyka jest nieodwołalna. 

Jest pełnia lata. Obóz Filipiak przygotowuje się do kampanii. Zamawiają sondaże z których wynika że niemal murowanym zwycięzcą w wyborach będzie Jończyk. Panika się pogłębia. Płaszczyca przejmuje stery. Opiera się na dwóch przekonaniach, zupełnie zresztą oczywistych - po pierwsze że trzeba zrobić absolutnie wszystko, żeby do drugiej tury weszła Filipiak i Klinowski. Oraz, po drugie - żeby tak się stało, to trzeba tak pokierować kampanią, by to wyłącznie Jonczyk był celem ataków. 

Idzie więc do Filipiak i uzyskuje zgodę na dogadanie takiego scenariusza z Klinowskim. Ewa Filipiak bez jakiegoś entuzjazmu, zwłaszcza że z drugiej strony Kocicho podnosi wrzask że nie, nie nie - więc bez entuzjazmu się zgadza. Tutaj jedno zastrzeżenie - nie zorientowanym obserwatorom wydawało się zawsze, i taką też opinię powielali, że Marcin Płaszczyca i Staszek Kotarba to jedna drużyna. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości pomiędzy nimi toczyła się, z różną intensywnością, ale wojna. Młodszy i inteligentniejszy Płaszczyca uważał Kocicha za troglodytę, a ten, czując zagrożenie, odpłacał się Płaskiemu czystą nienawiścią, którą regularnie sączył do ucha Filipiak.  

Tak więc doszliśmy do momentu, co do którego nie mam wiedzy o szczegółach, niemniej - układ zaczyna działać. Od tamtego czasu, panowie Klinowski i Płaszczyca są w regularnym kontakcie. Wymieniają się informacjami, koordynują ataki na Jończyka. Siebie nawzajem praktycznie nie dotykają. Wrogiem dla Klinowskiego emisariusz Ewy Filipiak z okresu kampanii wyborczej, stanie się ponownie dopiero po wyborach. Gdzieś w okolicach tekstu na W24 o 10 tysiącach podwyżki. NA jak długo? Ano zapewne do czasu kiedy znowu będzie jakiś interes do załatwienia. W polityce w wykonaniu absolutnej większości graczy tak naprawdę tylko to właśnie naprawdę się liczy - interes. Przeróżnie rozumiany. 

Tymczasem jest noc po pierwszej turze wyborów. W magistracie panika - mają co prawda czego chcieli, Klinowski jest w drugiej turze, ale do jasnej cholery - ma za wysoki wynik! A Ewa za słaby. Za bardzo napompowaliśmy Klinowskiego!!! Kotarba regularnie zwariował a Ewa nie wytrzymała emocjonalnie - w każdym razie to w tym momencie wyjęła lejce z rąk Płaszczycy i oddała je Staszkowi. Efekt znacie - już na drugi dzień rano Kocicho wlazło na wizję w radio u redaktora Mędeli, potem był dziadek z UB, szatańskie oczka na plakatach Klinowskiego i cała reszta tego syfu, zakończona piękną katastrofą dla byłej burmistrz.  

Dzisiaj trudno rozstrzygać - są różne opinie. Jedni twierdzą że gdyby Ewa wytrzymała ciśnienie, zaufała Płaszczycy do końca, to dzisiaj byłaby burmistrzem szóstą kadencję. Inni - w tym także i ja - że raczej nie - że wyczyny Kocicha i jego politycznych bandytów z drugiej tury tylko powiększyły przegraną Filipiak. 

Dzisiaj to bez znaczenia. Dzisiaj burmistrzem jest Mateusz Klinowski, toksyczny związek Kotarby i Filipiak zapewne nadal trwa(chociaż za diabła nie rozumiem jakim cudem, niegłupia w końcu Ewa nie wystrzeliła go w kosmos), a miasto do dzisiaj kompletnie niczego nie rozumie. No i nie mam złudzeń - jak napisał mi kolega - "nawet jeżeli to opiszesz, to większość po prostu uzna cię za wariata " 
Nie, nie zwariowałem. Przeciwnie - mam się całkiem dobrze(no, prócz poświątecznego kaca) :D

A tak - właśnie teraz, w trakcie powstawania tego tekstu, podnoszą się głosy na fejsie głosy o mojej niekonsekwencji. Miałem nie pisać. Napisałem. To prawda. Mam jedno usprawiedliwienie - musiałem zważyć racje - z jednej strony moje wycofanie się z bieżącej polityki, z drugiej - opowieść o sprawach o których nigdy w życiu od nikogo byście nie usłyszeli. Wybrałem opowieść. W nadziei że miasto o niej nie zapomni i w kolejnych wyborach nie da się zwieść pozorom. 





   





niedziela, 5 kwietnia 2015

Bumar, SAG i wszystko tajne.

czyli o profesjonalizmie burmistrza naszego i ekipy jego.

Przez miasto przetacza się, histeryczna momentami, batalia o tereny po dawnym Bumarze. Histeryczna bo na miałkich argumentach, emocjach i uprzedzeniach oparta w znacznej mierze.

 Tymczasem po cichutku, bez rozgłosu i dyskusji kona przedsięwzięcie, którego publiczna analiza i dyskusja rzeczywiście mogłaby nas wszystkich wyposażyć w wiedzę i argumenty na temat kierunków rozwoju miasta.

Dlaczego, mimo iż zupełnie niedawno narodzone, już oddaje ostatnie tchnienia? Ano dlatego że ktoś zadał mu  śmiertelny niamalże, cios.

Ale po kolei.

W ostatnim roku kadencji Ewa Filipiak, spóźniona co najmniej o dekadę, zabrała się wreszcie poważnie za zaplanowanie i zaprojektowanie Strefy Aktywności Gospodarczej. Radni uchwalili co potrzeba, Ewa zleciła analizy,  rozrysowanie tego w mapy - no i mamy - koncepcję trzech(A, B, C) połączonych w jeden SAG, obszarów.

W grudniu "zasiadł pan na majestacie". I obwieścił tak:



Powtarzam opis ze zdjęcia - Klinowski mówi :

"Projektujemy SAG, czyli uzbrojenie terenów produkcyjnych w Wadowicach. Powstanie kanalizacja, trasy rowerowe i ciekawe rozwiazanie komunikacyjne. Postaram się również ocalić przyrodę Podstawia, a to dopiero początek zmian w tamtym rejonie miasta. Ta inwestycja (40 mln zł) razem z dworcem PKP ma szansę tchnąć nową energię w nasze miasto!" 
14 stycznia 2015 roku tak mówi. Miooodzio, prawda?

Po czym, dosłownie kilka dni później, "burmistrz nasz" jest jakby nie ten - zaczyna narzekać, że nie ma komu projektu(który w pocie czoła, na fejsbuku, sam projektował!), radnym zreferować, bo kierowniczka na chorobowym. Kolejno następują dwa szybkie.... wpisy na blogu Klinowskiego - jeden o tym że tak naprawdę SAG sens ma średni, ale Klinowski nie wie na pewno, bo nie ma nikogo w UM, kto by mu to wyklarował. Drugi, że radni nic mądrego na sesji do powiedzenia nie mieli. No niemerytorycznie byli jak fiks.

Przypominam raz jeszcze - to z inicjatywy Klinowskiego temat SAG w ogóle stanął na sesji RM. To Klinowski miał obowiązek, nie tylko samemu do tematu się przygotować, ale wyposażyć radnych we wszystkie dokumenty, jakimi dysponuje jego Urząd, żeby dać im do merytorycznej dyskusji materiał i podstawę. Tymczasem Klinowski pisze tak:

Na najbliższą, nadzwyczajną sesję Rady Miejskiej zgłosiłem wniosek o przedyskutowanie projektu rozbudowy Strefy Aktywności Gospodarczej w Wadowicach. Projekt wzbudza moje wątpliwości – tworzymy siatkę infrastruktury (ale znów – bez planów jak ją wykorzystać dalej) na obszarach, które taką infrastrukturę mają. Uzbrajamy działki już uzbrojone, gdzie zlokalizowane są duże przedsiębiorstwa lub gdzie ziemia nie jest własnością publiczną. Czemu to służy?

Czy planując inwestycje wartą 40 mln zł ujęto ją w ramach jakiejś szerszej strategii rozwoju? Czy zbadano relację nakładów do zysków? Czy te zyski są znane? Czy wiadomo, jak pozyskać na SAG środki, z jakich źródeł? Gdzie znajduje się rozpisany na kroki plan działania, który mógłbym zweryfikować? Te pytania pozostają dla mnie bez odpowiedzi.


Uprzejmie więc proszę, dokument który konsumuje wszystkie te troski i wypełnia pola niewiedzy "burmistrza naszego"  - prestudium wadowickiej SAG 

Dokument, który jest w posiadaniu UM Wadowice, a o którym Klinowski twierdzi że nie ma pojęcia że istnieje. Dokument który powinien stać się punktem wyjścia tak dla władz miasta, i to zanim w pocie czoła na fejsbuku cokolwiek zaprojektują, i dla radnych - i generalnie - dla wszystkich którym na sercu leżą miejsca pracy, rozwój gospodarczy i kształt miejskiej przestrzeni.


Pełna dokumentacja Strefy, wraz z mapkami i innymi detalami znajduje się, a jakżeby - w BIP (Załączniki do tego ogłoszenia).

A ja tylko nieśmiało przypomnę, że to już kolejny, po projekcie Parku Miejskiego, absolutnie kluczowy dla wiedzy o sprawach miasta, dokument, który przedstawiam ja, na blogu - zamiast Klinowskiego, w drukowanych kopiach dla radnych, oraz w widocznym miejscu do ściągnięcia dla zainteresowanych, na stronie urzędowej UM Wadowice.


Przyjemnej lektury i owocnych dyskusji przy świątecznych stołach życzę.


A tak - zapytałem wczoraj burmistrza Klinowskiego o ten dokument. Prócz innych, mało przyjemnych rzeczy, odpisał mi - cytuję -  "Nie znam tego opracowania, nie znają go również projektanci Sag w Um, z kierownik na czele."


Hmm, to o czym burmistrz chciał dyskutować z radnymi na styczniowej sesji RM? Co chciał osiągnąć? Pozaustrojową wymianę energii z kosmosu?

I jak to możliwe że "profesjonaliści Klinowskiego" których to obfity zaciąg  wraz z sobą, zainstalował burmistrz w ratuszu, nie znają dokumentacji projektu wartego 40 mln złotych a zna go "mucharski dziad" , któremu w dodatku bokiem wychodzą lokalne sprawy?



środa, 1 kwietnia 2015

Ewa Filipiak wraca do gry

czyli czy starosta Kaliński utrzyma się w siodle?



Pamiętacie ten szkic?
Dzisiaj nabiera on nowego, pełniejszego wymiaru. Dzisiaj Ewa Filipiak naprawdę jest w Prawie i Sprawiedliwości. Nie, nie - nie wzruszajcie ramionami, mówiąc  - no i co z tego, posłuchajcie.

Dzisiaj w powiecie rządzi egzotyczna i całkowicie przypadkowa koalicja. Przypadkowa nawet bardziej niż wynik wyborczy ludowców. Chłopom rzecz jasna bardzo się podoba to przy władzy bycie - całej reszcie - a już zwłaszcza części radnych PiS - niekoniecznie. Myśleli więc, myśleli - no i wymyślili - pozbierać różnych tam potencjalnie "swoich"  - na tym fortepianie gra własnie nasza Droga Ewa - oraz któregoś tam obrotowego tak żeby klub radnych PiS miał tych 15, być może nawet więcej, szabel - i jest, samodzielna większość. Można spokojnie odwołać z Zarządu ludzi PSL, odebrać im funkcyjne stołki w Radzie, słowem - rządzić samodzielnie.

Do tego momentu historyjka jest taka sobie, prawda? No bo kogo, prócz najbardziej zaciekłych politykierów, tak naprawdę obchodzi, co się dzieje w Powiecie? Zgadzam się - mało kogo. Tyle tylko że tutaj opowieść dopiero się zaczyna.

Co oznacza obecność Ewy Filipiak w klubie PiS? Prawidłowa odpowiedź na to pytanie rozjaśni wiele z tych spraw, które wydarzą się na przestrzeni kolejnych kilku miesięcy - no, powiedzmy do końca tego roku. Teoretycznie nowi członkowie PiS - w tym przede wszystkim Ewa właśnie, powinni wspierać Kalińskiego, prawda? Konsolidować władzę, umacniać ją. Tyle tylko że kiedy uświadomimy sobie kim jest Ewa Filipiak, kim była przez ostatnich przeszło 20 lat, to....

Dla mnie rzecz jest zupełnie oczywista - Ewa przywykła że WSZYSCY z tamtego obozu, mówili o niej - 'Szefowa". No, oczywiście pomijam co mówili poza jej plecami - ale tym właśnie była Ewa - szefową. Więc dolary przeciwko orzechom stawiam, że bardzo szybko była burmistrz zacznie ściągać cugle Kalińskiemu tak, by w efekcie po wyborach parlamentarnych, najpóźniej na wiosnę przyszłego roku mogła ponownie usłyszeć to, co tak lubiła i do czego tak przywykła - "Szefowa".


Na miejscu Bartosza Kalińskiego już dzisiaj odkręciłbym po cichu tabliczkę z drzwi gabinetu - na pamiątkę. Kiedy Ewa połapie wszystkie sznurki, biedak może nie mieć na to czasu :D :D :D

Co to oznacza dla miasta? Czy w ogóle coś? Nie potrafię jeszcze dzisiaj odpowiedzieć - ale jeżeli za Ewą do PiS przywlecze się Kotarba(póki co wszyscy, absolutnie wszyscy są temu przeciwni), ale jeżeli Ewa zdoła gnoma w to wciągnąć -  zapewne tak. Zapewne Staszek będzie próbował mieszać. A będzie miał tym łatwiej że to co wyprawia Klinowski to samograj dla takiego Kocicha.

Piszę o tym właściwie z jednego powodu - Klinowski marzy o tym żeby Staszek z Ewą spróbowali wrócić. Dla niego to coś w stylu odwiecznego pojedynku PiS i PO - po prostu oznacza marginalizację czegokolwiek spoza takiego duopolu.

Jeżeli to właśnie czeka nasze miasto - wojna pomiędzy doszczętnie skompromitowanym Kotarbą a porąbanym, nieopierzonym z kosmosu Klinowskim, to to będzie prawdziwa miara katastrofy która nas może czekać.

Pomyślcie o tym, Wszyscy Wy, którzy zajmujecie się i chcecie zajmować, lokalnymi sprawami.