poniedziałek, 29 października 2012

Śmieciowy problem?

Życiowy problem.

Obserwując komentarze po "śmieciowej akcji"  Inicjatywy, na obu wadowickich portalach prócz o paranoję ocierającego się gęgania niektórych, prócz oczywiście, jak zawsze, zgodnego z rzeczywistością, opisu akcji w gadzinówce - jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Wielu ludzi desperacko, niejako na siłę, szukało powiązania pomiędzy śmieciami zebranymi przez nas na terenach zielonych gminy z... koszami na śmieci. Właściwie z ich brakiem. I nie znajdując, poddawali w wątpliwość sens tego działania.

Tak mocno utkwiła w głowach komentatorów wypowiedź Burmistrz że koszy nie będzie, bo do koszy ludzie wyrzucają swoje śmieci że nijak nie potrafiła się do nich przebić świadomość że i sama akcja - a przede wszystkim problem - jest znacznie szerszy. W proporcji do sprawy, kosze mają znaczenie raczej symboliczne - wskazujący stosunek i stopień jej rozumienia przez władze gminne. Co udowodnił, w swoim stylu, rodem z teatru absurdu, komentując sprawę Rzecznik UM. Tak, w osobie Stanisława Kotarby jednoosobowo wypełnia się postulat  wg którego tragizm staje się swoim własnym prześmiewcą. Ale zostawmy.

No więc - jak nie o kosze to o co? Ano - o wiele spraw.
Ja dzisiaj tylko o jednej z nich.
Ścieżki rowerowe.  Brzegi Skawy aż się proszą żeby w taki właśnie sposób je zagospodarować. Natężenie ruchu drogowego we wszystkich kierunkach w granicach gminy jest tak ogromne że rowerem poruszają się już tylko nieliczni, najbardziej wprawieni w bojach wyczynowcy. A i oni miewają ogromne problemy, czasami ocierające się o śmiertelne zagrożenie. Sensowne rozplanowanie i poprowadzenie ścieżek umożliwiło by dojazd praktycznie do samego centrum miasta tak z północnych jak i z południowych peryferii gminy. Prócz oczywistych korzyści komunikacyjnych, zdrowotnych, rekreacyjnych dla mieszkańców w znacznym stopniu rozwiązałoby to problem dzikich wysypisk śmieci. Bo te powstają głównie tam, gdzie teren jest w żaden sposób nie zagospodarowany i praktycznie wcale nie uczęszczany.
Proste ?- ba, nawet bardzo - tylko że wymaga myślenia o gminie jako o całości - która składa się z czegoś znacznie więcej niż plejady replik w centralnym punkcie miasta.

No i jeszcze słówko o pieniądzach - dla myślących kieszenią:) - jeżeli ścieżek nie wykonywałby gigant miejskich inwestycji - Condomos(czy jakoś podobnie) - to gminę stać na tą inwestycję bez najmniejszych problemów. Dowód - Gmina Łąck - z budżetem 7-krotnie niższym(!) niż wadowicki - już dzisiaj posiada 30 km ścieżek rowerowych.  A na jakimś etapie realizacji jest kolejne 20 km.
A to tylko pierwszy z brzegu przykład, odnaleziony w ciągu kilku sekund w sieci.

Tak więc istnienie koszy to problem raczej cywilizacyjny niż istotowy. Istota problemu gospodarowania władz na własnym terenie leży zupełnie gdzie indziej.
Nasi radni, asystenci, rzecznicy i pomocnicy zamiast pracować - walczą. Z kim walczą? Ano z komuną. O co walczą - ano o wypłatę z gminnej kasy. Oni juz nawet nie są jak ten partyzant z dowcipu, co to dwadzieścia lat po wojnie tory wysadzał - ten przynajmniej wierzył że tak trzeba. W co wierzą ludzie którzy decydują o losach naszego otoczenia - trudno dociec. Z pewnością nie wierzą że od kilkunastu już lat mamy XXI wiek.



piątek, 26 października 2012

Sprzątałem u Salachny

czyli coś się z jaskini wysypuje.


Zebrałem 400 litrów śmieci, panie radny. W nieco ponad dwie i pół godziny.

Tak, tak, panie przyboczny dogadywaczu z boku - wszystko to  w promieniu może kilometra od pańskiej jaskini. Część ciągle tam jest - nie zdołałem zapakować jej do worków.





czwartek, 25 października 2012

Darmowe porno

Czyli gówno nie wyborcy

Czytając jakiś czas temu felieton o kondycji mediów, natknąłem się na takie, ciekawe, bo nowe dla mnie stwierdzenie - otóż dla prywatnych platform telewizyjnych człowiek z wykupionym podstawowym czy tylko trochę rozszerzonym abonamentem, to widz. Klientami są wyłącznie posiadacze pakietów typu PREMIUM.
Praktyczne znaczenie ma to takie że tylko klient ma jakieś prawa. Może coś tam negocjować, mieć jakieś oczekiwania o których w ogóle ma z kim porozmawiać, jest jakimś dla firmy partnerem.

Bezpośrednio po lekturze upewniłem się u żony, bo sam telewizję oglądam gdzieś pomiędzy wcale a mało, że opłaca pakiet premium. Klasa. Jesteśmy, ściślej -  żona jest - klientką.

Tak uspokojony, przez jakiś czas o tym nie myślałem, aż do wczoraj. Pisałem już że przebrnąłem przez  relacje wideo z posiedzenia Komisji Inicjatyw. I właśnie tam, prócz spraw i sprawek około-szpitalnych, usłyszałem coś , co przypomniało mi  o rozróżnieniu - widz - klient.
Nieskutecznie ukrywający urazę p.Jończyk, w którymś tam momencie mówi do M.Klinowskiego - pańscy wyborcy coś tam, coś tam.
No i właśnie "coś tam" po tych słowach we mnie zaskoczyło.

Pomyślcie- - kiedy politycy zaczynają używać słowa "wyborcy"?
Pierwsza intuicja mówi wam pewnie - przed wyborami. To także - ale przecież nie pisałbym o czymś tak oczywistym:)

Refleksja która mi towarzyszy od kilku dni, jest taka że politycy używają tego słowa, w korelacji z licznymi czasownikami - chcą, oczekują, żądają, pragną, potrzebują, mają prawo, są zainteresowani, w ich interesie - w sytuacjach w których klamka już dawno zapadła, decyzje zostały podjęte i tak naprawdę niczego nie da się już zmienić. Tak było w przypadku Starosty, któremu do głowy nie przyszło żeby o zdanie zapytać wyborców ZANIM podjęte zostały kluczowe decyzje - ale tak tez jest w polityce w ogóle.

Sytuacje o którym mówię - te w których przeciętny człowiek jest wyborcą, mimo iż akurat nie ma wyborów są jak włączanie gratisowo, na miesiąc, kanałów soft porno dla widzów. Niczego to w ich statusie widza nie zmienia, niczego firmę nie kosztuje, ale ma prosty cel - widzowie mają się poczuć zaopiekowani, wyróżnieni - żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy zbyt często zmieniać operatora. Tak, tak - zbyt często - bo jeśli operatorów jest zaledwie kilku, to normalne migracje widzów w niczym im nie szkodzą - w średniej a już na pewno długiej perspektywie, wszystko się ładnie bilansuje.

Jakie więc wnioski z tak poprowadzonej analogii? Ano - status kosztuje. W przypadku telewizji bycie klientem pewnie około stu złotych miesięcznie.

Jaką walutą trzeba płacić żeby mieć wyższy status w polityce? Prócz wszystkich cynicznych odpowiedzi które się cisną na usta - jedna dość nieśmiało wyciąga łapkę żeby ją zauważyć - żebyśmy w sposób ciągły, trwały byli klientami, wyborcami trzeba się angażować. Organizować. Brać udział.  W kupie siła. Z tym że to musi być żywa, świadoma i gotowa na ponoszenie kosztów kupa.

Polityce trzeba się okupić, nie ma na to rady.
Albo - pozostać widzem, czekającym na, co kilka lat włączane, pasmo dla dorosłych.

wtorek, 23 października 2012

Starosto Jończyk dlaczego nie referendum?

Powiatowi Radni -no właśnie - dlaczego nie?

O referendum lokalnym większość z nas przywykła myśleć wyłącznie jako o narzędziu stosowanym przy próbie odwołania władz samorządowych. Co jest z jednej strony usprawiedliwione historią samorządowych bojów w naszym mieście i okolicy - pamiętamy referenda w Wadowicach i niedawne w Kalwarii - z drugiej zaś strony jest tylko jedną i to wcale nie najważniejszą sprawą którą można w ten sposób rozstrzygać.

Sprawa szpitala pozostawała trochę z boku moich zainteresowań, zakładałem że zajmują się nią liczni i bardziej zorientowani niż ja - dlatego pomysł ten stawiam dopiero dzisiaj - po lekturze tekstu  o staraniach Starosty o gminną dotację.

Jeżeli w jakiejkolwiek sprawie ma mieć zastosowanie Ustawa o referendum lokalnym w naszym powiecie to właśnie w tej. Sprawa leży w żywotnym interesie dokładnie wszystkich mieszkańców, inwestycja ma pochłonąć połowę rocznego budżetu(!) powiatu, co oznacza w praktyce do absolutnego minimum na wiele lat, sprowadzenie finansowania innych celów i zastopowanie innych inwestycji, wyprzedaż majątku - w związku z dekoniunkturą prawdopodobnie po bardzo niekorzystnych cenach, zadłużenie po same uszy -  słowem - skutki tej akurat decyzji jak żadnej innej, będziemy ponosić dosłownie wszyscy.

Jest też temat istnienia szpitala bardzo zapalny politycznie - kilkusetosobowa załoga w przypadku niepomyślnej dla nich decyzji jest w stanie napsuć sporo krwi decydentom, co w oczywisty sposób wpływa na ich racjonalną ocenę w tej sprawie.

Tym bardziej pytam - dlaczego nie referendum? Nawet dzisiaj - nie jest jeszcze za późno. Odstąpienie od umowy z wykonawcą  będzie kosztowało Powiat tylko ułamek kwoty którą trzeba będzie zapłacić za jej zrealizowanie. Uchwałę Rady Powiatu da się zmienić kolejną.
Nie mam całkowitej pewności - nie jestem prawnikiem - ale na pierwszy rzut oka nie ma poważnych, formalnych przeszkód żeby to przeprowadzić.

A jeżeli się mylę i już nie ma sposobu żeby oddać decyzję mieszkańcom to powiatowym Radnym i Staroście chce powiedzieć - spapraliście to, panie i panowie. Rozpisanie referendum dawało wszystkim szanse na solidne, pogłębione przemyślenie i policzenie tego projektu.
Który ani przemyślany ani policzony z całą pewnością dokładnie nie jest.

czwartek, 18 października 2012

Niemowlęta w przechowalni

czyli koszty postępu.

Wyodrębniam to zagadnienie z chaotycznej i burzliwej rozmowy o konserwatyzmie w nadziei że jakoś się nam w końcu uda ją ogładzić.

Wyciskały nam w ostatnich dniach łzy prawie wszystkie media, obrazkami i opowieściami o horrorze we wrocławskim żłobku. Padało tysiące  najczęściej kompletnie absurdalnych pytań i komentarzy, w tym także politycznych. Zwyczajnie - dziennikarski i komentatorski bełkot, mający robić wrażenie odpowiedzialności i profesjonalizmu.

Nie udało mi się natomiast wyłowić z tej kakofonii pytania dość zasadniczego w całej tej sprawie.
Więc ja je sobie zadam. Obywatelowi je zadam. Wam wszystkim je zadam.

Co takiego sprawiło że rodzice do przechowalni oddają 6-cio miesięczne niemowlęta?
Do przechowalni dodam, prywatnej, prawdopodobnie bardzo kosztownej?

Czy można bez większego ryzyka powiedzieć ze to była właśnie cena postępu, o ocenę której się dopominałem? Czy efekty pracy obojga rodziców, dająca im mieszkanie w lepszej dzielnicy, solidniejszy samochód i wyższą pozycję społeczną to postęp? Zapewne tak. Czy to co spotkało ich dzieciaki, ale przecież nawet gdyby nic aż tak drastycznego się nie stało, nawet sama rozłąka z niemowlakiem - jest czy nie jest, kosztem tego postępu?

Pokazuje indywidualny przypadek bo dość dobrze obrazuje generalne zjawisko - postęp ma swoją cenę. Czasami widoczną gołym okiem, czasami rachunki przychodzi płacić w przyszłości - ale wystawiamy weksle. I nikt nigdy ich za nas nie wykupi.

 A ludzie którzy zdają sobie z tego sprawę, ludzie dla których postęp nie jest złotym cielcem, nie jest dobrem  samym w sobie, wcale niekoniecznie muszą być wstecznikami, betonami  czy jak tam ich jeszcze raczy określić, nadający światu rozpęd, postępowiec.

środa, 17 października 2012

Konserwatyzm to ciemnogród?

czyli o pisarce o której tylko słyszałem.

Ale zanim o niej - króciutka, blogowa opowieść o wartościach konserwatywnych.
Stawiam wam przed twarzami lustro - przeglądnijcie się w nim. A dopiero później odpowiadajcie sobie na pytanie z tytułu.


Prawo. Konserwatysta twierdzi ze prawo nie może nigdy stać się pretekstem, usprawiedliwieniem do łamania prawa. Innymi słowy - że jest coś więcej - coś ponad, stanowionym prawem. Minister Gowin nazwał to coś ostatnio duchem prawa. Najszerzej, najogólniej opisuje to coś pojęcie prawa naturalnego. Filozofia chrześcijańska będzie widziała tu miejsce na realizację woli boga - i żeby pułapki tej uniknąć powiem tylko że prawo naturalne daje się, wyprowadzać także z innych źródeł. Daje się i było wyprowadzane -to koncepcja znacznie wcześniejsza niż chrześcijaństwo.

Własność. Tu przede wszystkim prywatna. Jest święta, nienaruszalna i powinna być chroniona przez prawo i państwo. Prawo do posiadania i dysponowania własnym majątkiem jest podstawowym warunkiem istnienia  wolnego rynku. Tez znów - jeżeli musi być w jakiś sposób regulowany to zawsze poprzez prawo nigdy zaś ręcznie sterowany przez urzędników.

Rodzina. Człowiek to istota wspólnotowa. Tak biologiczne, gatunkowe jak i społeczne np narodowe przetrwanie warunkowane jest tą wspólnotowością. Z oczywistych więc powodów konserwatysta w tej najbardziej naturalnej wspólnocie upatruje siły, dobrobytu oraz przede wszystkim przetrwania właśnie -  klanu, plemienia,  narodu.

Tutaj słówko o tak powszechnie dyskutowanej, rzekomej "dyskryminacji" osób homoseksualnych. Otóż o ile wiem, prawo w żaden sposób ich nie dyskryminuje.
Korzystając ze zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego społeczeństwo promuje natomiast rodziny. To kompletnie coś innego.
Na marginesie jeszcze dodam że patrząc na sytuację demograficzną w Europie, a już szczególnie w Polsce,   promuje stanowczo zbyt słabo.

Moralność. Oczywistym dążeniem czy też postulatem, wymaganiem wobec moralności jest, by jej zasady  były względnie powszechne. Przez co rozumiem żeby jednolicie obowiązywały w jak najszerzej rozumianej wspólnocie. Ideałem byłoby oczywiście gdyby obowiązywały ludzkość. Za bardzo dobrze można uznać, gdy obowiązują w danych kręgach kulturowych.
Najprościej - im powszechniej akceptowana norma tym lepiej.

Jak więc zapewnić tą względną powszechność?
Na jakie jej źródło wskazać żeby ludzie powszechnie uznali że tak właśnie a nie inaczej powinni postępować?
Konserwatysta powie najczęściej- powinniśmy postępować zgodnie z wolą boga, zgodnie z jego przykazaniami. W ostatecznym rozrachunku to bóg decyduje i osądza co jest dobre a co złe.
I uzyska  - z jednej strony - najsilniejsze z możliwych ulokowanie moralności -a w związku z tym pożądaną powszechną obowiązywalność  z drugiej zaś strony, zrozumiały bunt ludzi niereligijnych.

Z tym buntem, a właściwie z obowiązywalnością moralności, można sobie oczywiście radzić - zastępując wolę boską np kantowskim imperatywem moralnym - ale że zrozumienie Kanta przekracza zazwyczaj możliwości studentów studiów niefilozoficznych , mających nawet kilku semestrowy kurs filozofii - to trudno wymagać żeby tak budowana moralność była powszechnie akceptowana.
Innymi słowy - o ile moralność daje się prowadzić inaczej niż od boga - to nie ma sposobu żeby ją skutecznie implementować w ludzkie masy.


Ok, więc - gdzie w tym wszystkim Masłowska? Otóż dzisiaj przeczytałem iż została wściekle zaatakowana przez lewicowych publicystów, bo udzieliła całkiem przytomnego, w mojej opinii, nacechowanego konserwatyzmem, wywiadu. Co ciekawe - środowisko Krytyki Politycznej użyło sformułowania że zaprezentowała "debilne, konserwatywne poglądy".

Przyglądnijcie się liście powyżej, przeglądnijcie się w lustrze - kto wie, może także jesteście debilami? :)






poniedziałek, 15 października 2012

Szczególnie ważne dla mnie komentarze.

Kopiuje żeby nie umknęły uwagi.


Anonimowy14 października 2012 23:39

Nawet życzliwych Pan zraża do siebie, oby to się nie skończyło tak jak jest na Pana blogu "Murzyn zrobił swoje, murzyn odchodzi" tam w odpowiedziach nakreślono charakterystykę Pana osoby . Wniosków żadnych Pan nie wyciągnął , proszę się zastanowić nad sobą .Usuń



Mateusz Klinowski15 października 2012 09:21

Życzliwi, ale nic nie robiący, niestety nie są mi do niczego potrzebni. Ludzka życzliwość jest wspaniała, ale niestety nie wygra się nią wyborów. Potrzebuję ludzi do pracy, a nie do robienia politycznego PR'u i dobrej miny do złej gry.

Zrażajcie się Państwo - proszę bardzo. Ja jednak będę robił swoje. I zastanawiam się nad sobą bardzo często, jak również nad uchwałami, które głosuję, nie kierując się tym, czy ktoś się zrazi wynikiem mojego głosowania.Usuń



dziadunio15 października 2012 12:12

Przede wszystkim nie wygra się ich bez ludzkiej życzliwości. Bez ludzkiej życzliwej oceny tego co i w jaki sposób robisz. Tak naprawdę dopiero dzisiaj zrozumiałem w jakim miejscu się różnimy. Mnie interesowała, interesuje i będzie interesowała wyłącznie rewolucja partycypacyjna. Tzn taka która odbędzie się poprzez partycypacje i w imię partycypacji. Dla ciebie w którymś momencie, stało się ważne czysto mechaniczne pozbycie się dotychczasowej władzy. To dlatego ty, jako swoja robotę pokazujesz tony papierów a ja uznaję ze one mają znaczenie trzeciorzędne, a za najważniejsze czego udało ci się dokonać to rozbudzenie zainteresowania ludzi.

To praca z ludźmi a nie z papierami może przynieść efekt w postaci wygranych wyborów. Oraz - co ważniejsze - długotrwały efekt w postaci ich stałego uaktywnienia się, partycypacji właśnie. Choćby poprzez działania w Radach Osiedli czy sołectw o których dziś nikt nic nie wie. Łącznie z tobą. Usuń


Każda władza się zużywa, obrasta w układy, wcześniej -później korumpuje. I dlatego tak wielką wagę przywiązuję do angażowania możliwie najszerszej grupy ludzi, do przekonania ich że są pełnoprawną częścią społeczności a ich głos istotny i wysłuchiwany. Nie jesteśmy tego w stanie zrobić na skalę większą niż gmina - być może nawet tutaj się nie powiedzie - ale to nie oznacza że nie powinniśmy, nie MUSIMY, próbować. 

Opozycja przez duże JA

czyli słów kilka o Mateuszu Klinowskim.


"Srajcie! -  powiedział Król. I dwadzieścia tysięcy podwładnych wypięło się i zaczęło srać, albowiem było to w tych czasach gdy słowo królewskie było prawem."

Wahałem się czy użyć tego właśnie, soczystego cytatu, zapamiętanego skądś, nie pamiętam już dzisiaj z jakiej , przeczytanej kilkanaście lat temu, książki.

Wahałem się, ale tak sobie myślę że choćbym napisał tekst na kilkanaście tysięcy znaków i tak lepiej nie opiszę na czym polega problem z Mateuszem.

W wielu, wielu miejscach poświęcałem sporo uwagi jego zasługom dla lokalnej społeczności. Licytacja jaka odbyła się pomiędzy nim a radnymi Odrozkiem i Janasem w komentarzach do poprzedniego wpisu nijak nie pokazuje ich pełni. To nie ilość wyprodukowanego papieru, wniosków, doniesień, wystąpień, nie ilość sądowo-urzędowych bojów stanowi esencję aktywności Klinowskiego.

Ja myślę że to co naprawdę istotne w jego lokalnej aktywności, to na niespotykaną w historii wadowickiego samorządu skalę, rozbudzenie zainteresowania mieszkańców naszymi wspólnymi sprawami.
Oddaje mu to i tak sobie myślę ze nikt mu tego nie będzie próbował odebrać.
.
Drugą w szeregu istotności jego zasługą, jest zogniskowanie na sobie całego odium niechęci, obstrukcji i nienawiści - jakiej nie szczędzą mu zawsze wierne fisze. Taki układ sprawia że znacznie łatwiej pozostałym opozycyjnym radnym, ale nie tylko - w ogóle, szeroko rozumianej opozycji, funkcjonować. Klinowski daje nam swoje plecy, za którymi można się schować, podczas gdy gros magistrackich ciosów on bierze na klatę.

I gdyby trzy ostatnie akapity wyczerpywały jego charakterystykę - pewnie nikt nie miałby cienia wątpliwości że zostanie, jak o to pytał jeden z komentatorów, metaforycznym Chrystusem Wadowic.

Cóż - kiedy istnieje jeszcze druga strona medalu, opisana cytatem na wstępie.

Nie mówię tu o własnych odczuciach - choć przyznaję ze mimo iż ja akurat nie jestem jakoś szczególnie łatwopalny i całkiem nieźle radzę sobie z jego stylem - to i mnie przynajmniej kilkakrotnie dopiekł "do żywego"

Gdybym miał cierpliwość i czas, przywlekłbym tutaj jego wypowiedzi, aroganckie, lekceważące, buńczuczne a czasem nawet obraźliwe, którymi uraczył ludzi, którzy w zasadzie w lokalnych sprawach stoją po jego stronie, ale w jakieś partykularnej sprawie, w jakimś szczególe, mieli wątpliwości czy odmienne zdanie.
Zresztą - nie ma takiej potrzeby, bo tak sobie myślę że i Klinowski i zwłaszcza adresaci doskonale je pamiętają.

Rewolucyjny zapał, zabieganie i natłok spraw o których trzeba pomyśleć wiele usprawiedliwiają. Ale z całą pewnością nie usprawiedliwiają wszystkiego. Zwłaszcza wówczas gdy odpychanie ludzi od siebie oznacza w naszym układzie - odpychanie ich także od sprawy.

Tak więc problem z radnymi Odrozkiem i Janasem polega na ich bierności. Problem z radnym Klinowskim - na jego werbalnej nad-aktywności.

Klepie mi Mateusz, jak mantrę jakąś w ostatnich czasach hasełko - mniej blogowania więcej blokowania.

Więc i ja uraczę go hasełkiem - więcej słuchania, mniej pyskowania.

piątek, 12 października 2012

Odrozek, Odrozek, ech ten Odrozek

czyli Heniek się dziwi.

Posiada Henryk Odrozek bloga, a jakże.
Do komunikacji z mieszkańcami go posiada.

Ślicznie w zasadzie - tylko treści jakoś brak.
Gdy nam kiedyś złożył świąteczne życzenia, to niewiele brakowało, żeby na kolejny rok nienaruszone wystarczyły.

Potem poszperał za lustrem - i znów - cisza. Nuda. Nic się nie dzieje.

Komisja rewizyjna - radny nie ma opinii.
Afera z dziennikiem budowy - nic.
Uchwała o ściganiu krytyki - ani słowa.
O sprawie świńskiej zagrywki Płaszczycy - ani mru mru.
Stosunek do rewitalizacji - Henrykowi nic nie klawiszuje.
Uchwała śmieciowa - wie ktoś co myśli Heniek?
Itd, itp.

Podczas gdy miasto tętni, huczy i fermentuje w dziesiętnych sprawach i tematach - od radnego Odrozka nie kupicie ani chrząknięcia.

Tzn - ja raz kupiłem. Dowiedziałem się pokątnie, o wyrażonej przez Odrozka pretensji -  że to Klinowski szczuje dziadunia przeciwko niemu.
Co oznacza, poza wszystkim, także i to ze Henryk nie tylko nie pisze niczego o sprawach miasta. On też raczej niczego nie czyta. Bo biorąc pod uwagę choćby liczbę publicznie przecież prowadzonych sporów, kontrowersji a czasem nawet złośliwości pomiędzy Mateuszem a mną - pomysł że mógłbym dawać się jakoś sterować jest kuriozalny.

Kuriozalny tym bardziej ze bodaj czy nie jako pierwszy, mówiłem publicznie o ewentualnej kandydaturze H.Odrozka na stanowisko Burmistrza w najbliższych wyborach.

 Henryk - przestań się dziwić. Zacznij dawać oznaki życia, bo inaczej ktoś wpadnie na pomysł, żeby cię opchnąć do Madame Tussauds.

czwartek, 11 października 2012

Aborcja

Uderzenie wyprzedzające.

Spokojnie, duet Gowin-Ziobro nie przepchną tego kuriozalnego gniota.

Jestem całkowicie przekonany że to demonstracja na zasadzie - nie podskakujcie, bo zrobimy wam jeszcze większe kuku.

A przy okazji będzie to kolejna okazja żeby sprzedać Tuska jako męża opatrznościowego, ostoję rozsądku i wyważenia. Kolejny raz rozpali w sobie święty ogień, osmali niektóre platformiane gęby jego płomieniem a z sejmowej trybuny będzie bronił społecznego konsensusu wokół tej sprawy.

Ech, polityka u nas staje się zbytnio przewidywalna.
Z jednej strony - potężnie mnie nudzi - z drugiej - sam nie wiem czy tęsknie za tym, żeby coś zaczęło się dziać.

Bo to "coś" też nie będzie niczym nowym.
Czego jak czego, ale powiewu świeżości  spodziewać się nie mamy najmniejszych powodów.

środa, 10 października 2012

Maleńczuk. Dla tych co oni wiedzą że dla nich:)

http://www.youtube.com/watch?v=a3onSh3kDeM

Albo - posłuchajcie sobie Maćka jeszcze, ja mam na niego dzisiaj nastrój:)
A, tak - pamiętam go grającego "na stricie".

 Gienka Loskę poznałem w czasach studenckich - wypiliśmy razem kilka piw w knajpie na Małym Rynku.
http://www.youtube.com/watch?v=PHO2pKtZ9-g

A to poznałem na koncercie w Zabrzu. Brrr, wszędzie tylko nie do Zabrza.
Ale koncert był rewelacyjny.

http://www.youtube.com/watch?v=3kdWvEJbjC0

No i coś na dzień kobiet. Że co? Że to nie dzisiaj? A w cholerę z marcem, w marcu mnie tu nie było:)
http://www.youtube.com/watch?v=8tQHN8OFHDQ&feature=related

No i to by było na tyle. Muzyka to nie jest moja mocna strona - zawsze  bardziej słucham tekstu niż słyszę nuty:)
http://www.youtube.com/watch?v=7F8njkvbsj4

Wstrząśnięty

nie zmieszany.

 W Gdańsku w tych dniach odbędzie się duża blogerska impreza.  Rzuciłem okiem na komentarze dotyczące nawet nie samej imprezy, co blogowania w ogóle.
I stad wstrząs.
Cała masa dziamolenia że eee, blogerzy to jednak nie dziennikarze, że gdzie naczelny, gdzie wydawca, gdzie inni oceniacze naszej pracy.

Słucham????

A odkąd to redakcyjne sito czy linia wydawcy wpływa pozytywnie na poziom a przede wszystkim na wiarygodność, mainstreamowych mediów? W ogóle, jakichkolwiek mediów?

Blogerów oceniają ci, którzy mają do tego najwięcej kompetencji - oceniają nas nasi czytelnicy.
Tutaj "nie ma ściemy". Jeżeli bloger straci zaufanie ludzi do których pisze(tak, tak - "do", a nie "dla", bo mam wrażenie graniczące z pewnością ze większość blogerów pisze tak naprawdę dla siebie, żeby zrealizować własną potrzebę) - nic za nim nie stoi. Żadna tam Agora, żaden wszechwładny dyrektor czy prezes nie wyciągnie nas za uszy z bagna - tracimy czytelników i basta.

A i nasłuchamy się o sobie, bo znakomita większość blogów daje możliwość komentowania przez czytelników, z czego ci wiedzą doskonale jak zrobić użytek.
A próbowaliście kiedyś powiedzieć Lisowi czy Olejnik co sądzicie o którymś z ich kolejnych wyczynów?
Właśnie:)

Więc tak - całkowicie zgadzam się z opiniami że bloger to nie dziennikarz. Z tym że ja w tym widzę raczej powód do dumy, albo inaczej - widzę raczej przewagę blogerów nad zawodowymi dziennikarzami, niż powód, żeby tulić uszy po sobie i mieć jakiś dziennikarski kompleks.

A patrząc na rynek mediów i na to, jakie produkty on wytwarza  - nie waham się postawić tezy że co raz to jest więcej i więcej powodów, dla których to mainstream powinien mieć poważne kompleksy.
Bo przecież moralnego kaca już dawno ma za sobą. Nałogowcy go po prostu nie miewają.

Blogowanie do dziennikarstwa ma się tak, jak handel wymienny do rynków kapitałowych.
Co daje większe pole do manipulacji czy zwykłego oszustwa? Umowa że za trzy skórki z jenota dostaniecie pięć gwoździ stalowych czy pozycja złotówki do euro, dolara i jena?

Tak więc nie, zupełnie nie czuję się zmieszany:)


wtorek, 9 października 2012

Policzmy się

czyli propozycja dla blogerów, portali i posiadaczy fejsa.
SZUKAJCIE STATYSTYKA!


Juz kilka miesięcy minęło odkąd mówiłem o korzyściach płynących z sondowania opinii.
Profesjonalnie zrobiony sondaż kosztuje min. kilkanaście tysięcy złotych i jak rozumiem ani IWW ani szeroko pojęta opozycja łącznie, takimi pieniędzmi nie dysponuje.

Pomyślałem wiec ze warto by policzyć się jakoś inaczej.
Chałupniczym sposobem:)

Jest wśród czytelników ktoś biegły  w statystyce? Informatycznie wiem kogo poprosić o pomoc (Zmiennik, słyszysz?)  - więc gdyby udało się połączyć siły, moglibyśmy osiągnąć całkiem niezły efekt.

Póki co - wróżymy z fusów. Z intuicji, "na oko", z, nie da się ukryć - także własnego chciejstwa.
Myślę ze dobrze, bardzo dobrze byłoby dysponować precyzyjniejszym narzędziem.



poniedziałek, 8 października 2012

Mam 37 lat


Nazywam się Marcin Gładysz.

Jestem ojcem i mężem.
Jestem wadowiczaninem.
Jestem zwolennikiem zmian w naszym mieście.


Były i ciągle istnieją, istotne powody żebym był anonimowy.
Pojawiły się jednak ostatnio, nie mniej istotne i liczne powody żebym z tej (względnej) anonimowości zrezygnował.

Rezygnuje więc.



Zgliszcza

czyli życie po rewolucji.

Przeciwnie do wielkiej polityki, gdzie spory bywają pozorne a emocje sprzedawane w telewizorze - to co się dzieje w naszym mieście rodzi autentyczne podziały i rzeczywiste namiętności.

I dobrze - tak właśnie powinno być.

Musimy tylko wszyscy pamiętać że także po wyborach będziemy tutaj nadal. Będziemy chodzić po tych samych ulicach, robić zakupy w tych samych sklepach, bawić się na tych samych imprezach. Nadal będziemy tutaj wspólnie żyć.

Ktoś następne wybory wygra, ktoś je przegra - ale nadal będzie częścią tego miasta.

Nie próbuje relatywizować, bawić się w polityczne światłocienie. Jasno wskazuje gdzie są good guys a gdzie bad guys.
Nie namawiam do "polityki miłości".

Chce tylko powiedzieć że jest wiele sposobów żeby obedrzeć niedźwiedzia ze skóry.
A nasza rewolucja wcale nie musi zostawiać po sobie zgliszczy.




piątek, 5 października 2012

Rewokacja Płaszczycy

czyli ostatni dzwonek.

Dzisiaj piszę jak zawsze - dla wszystkich - ale inaczej niż zawsze - do kilku zaledwie osób.

Myślę ze wystarczyło by spełnienie dwóch tylko warunków, żebyśmy wszyscy mogli zacząć traktować Marcina Płaszczycę jak dziennikarza. Znowu.
W każdym razie będę do tego wszystkich usilnie namawiał.

Pierwszy daje się wykonać od ręki - Marcin - zrezygnuj z etatu, cywilnoprawnej umowy - w każdym razie z czegoś na podstawie czego zostałeś i jesteś asystentem Burmistrz Filipiak.

I druga sprawa - troszkę bardziej skomplikowana - przeproś wszystkich tych których w ramach pełnienia tych obowiązków  obraziłeś, spotwarzyłeś swoimi tekstami. Siostry Siłkowskie, Mateusza Klinowskiego, Henryka Odrozka  - oni przychodzą mi na myśl w pierwszym rzędzie. Być może są także inni którzy czują się twoją magistracką twórczością pokrzywdzeni - zapewne nie omieszkają się przypomnieć.

Publicznie przeproś oraz ujawnij kulisy tych publikacji - kto je inspirował, zamawiał, kto prokurował. Chcemy wiedzieć jak to się odbywało.

I.... to wszystko. Niczego nie gwarantuję, ale obiecuje wszystkich przekonywać  że tak wyrażona ekspiacja
to dosyć żeby uznać że odpokutowałeś winy.
Właściwie już zacząłem - proszę wymienionych z nazwiska, oraz innych żeby powiedzieli co myślą o takim obrocie sprawy?



czwartek, 4 października 2012

Obserwacja.

Od kiedy zorientowałem się że autorstwo tego bloga,  prócz władzy nad treścią, daje mi wgląd w przeróżne statystyki dotyczące tego miejsca, z początku dość nieśmiało, a od dłuższego czasu z pewnością siebie wiejskiego gospodarza, podbierającego kurom jajka, zaglądam, patrzę co mi się tu i tam kluje.
 I wiecie co zauważyłem? I trochę żałuję ze dopiero przed chwilą? Im rzadziej piszę, tym dokładniej mnie czytacie:)

Poważnie - gdyby się dało,gdybym mógł, pokazałbym wam to, co mnie pokazują te wszystkie liczby i wykresy. Kilkudniowa przerwa spowodowała ze pozaglądaliście w różne, zdawałoby się ze już skazane na zapomnienie, kąty.

I świetnie:) Aż mnie kusi żeby przetestować jak długo to będzie w taki sposób działało. W przypadku niektórych tekstów zły byłem sam na siebie ze publikując kolejny, spycham go, no co, do zapomnianego kąta właśnie.

poniedziałek, 1 października 2012

Dzieci zamiast mózgu

czyli z cyklu "Ja jako mama"

Polityka narkotykowa nigdy nie była w centrum moich zainteresowań. Nadal nie jest - wiem o niej tyle, żeby nie ulegając histerii, wyrobić sobie racjonalny pogląd w tej sprawie.

Właściwie wcale bym o tym nie pisał gdyby nie coś, co napotykam dość regularnie a co intelektualnie i moralnie doprowadza mnie gdzieś w okolice wrzenia.

Mówię o takim oto sposobie myślenia i argumentacji w sprawie narkotyków  - "jestem matką(czasami ojcem), muszę chronić moje dzieci i stanowczo domagam się zwalczania ze wszystkich sił, karania z całą mocą wszystkich i wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z narkotykami" Dość często pada jeszcze takie kuriozalne zupełnie zdanie, dodatek - "a kto nie ma dzieci ten niech się nawet nie śmie wypowiadać".

Powie ktoś - ale o co chodzi - ci ludzie wyrażają tylko rodzicielską troskę, mają takie prawo - więcej - mają obowiązek to robić.

Yhm - a czy ich pociechy nie biją rówieśników dlatego że prawo tego zakazuje? Nie podkradają z rodzicielskich portfeli drobniaków z obawy przed więzieniem?  Jest jasne co próbuje powiedzieć? Cedowanie wychowania, dialogu i uczenia świata własnych dzieci, na prawo karne, jest antytezą rodzicielskiej troski.

Szczytem nieodpowiedzialności i naiwności jest oczekiwanie przez rodziców że można zaaresztować wszystko co zagraża, bądź potencjalnie może być groźne dla ich dzieciaków.
Szczytem głupoty i krótkowzroczności jest, zamiast wyposażać własne dzieci w wiedzę, w umiejętności rozróżniania tego, co dla nich dobre a co złe - wyposażanie państwa w narzędzia represji w sytuacji gdy pobłądzą.

Wszystkim tym naiwnym, rozemocjonowanym mamuśkom chcę powiedzieć - będziecie pierwszymi które zrobią wszystko, zastawią się i postawią swój świat na głowie, żeby tylko uchronić swoje dziecko przed więzieniem, gdyby w którymś momencie się okazało że sięgnęło po karalną marihuanę, zostało na tym złapane przez Policję i grozić mu będą trzy lata więzienia.

Więc co - nawet intuicyjnie nie czujecie ze tkwi w tym jakaś sprzeczność?  Że fundujecie i sobie i własnym dzieciakom dysonans poznawczy?
Że emocje całkowicie przesłaniają wam racjonalną ocenę sytuacji?

Nie widzicie że domaganie się ostrego karania za marihuanę to tak naprawdę strusia taktyka  - ot, gdy dostatecznie mocno zamkniemy oczy, wsadzimy głowę w piasek, to problem zniknie wraz o całym otoczeniem?