sobota, 29 grudnia 2012

O blogowych rozmowach

czyli mgła:)

Kojarzycie sceny filmowe w których jakiś, najlepiej wiekowy, azjatycki mistrz charakterystycznie skonstruowaną przypowieścią, tłumaczy zawiłości tego świata komuś, kto chce słuchać? Mistrz może być ekspertem od sztuk walki, bądź filozofii Zen - co może ale niekoniecznie musi na jedno wychodzić - to bez znaczenia. Ważne żeby był Azjatą i żeby tak konstruował swoje opowiastki by brzmiały mocno alegorycznie, nie do końca zrozumiale no i bardzo, bardzo mądrze:)

Co mnie tak na opowiadanie o starych mnichach wzięło? Bo sam jedną, brzmiącą bardzo azjatycko opowiastkę, na wczorajszym spacerze z psem, wymyśliłem:):)

Z blogowymi rozmowami z ludźmi jest jak z wodą płynącą z ogrodowego węża. Ja wypuszczam strumień a rozmówcy są jak profesjonalne końcówki zraszacza z Gardeny - mają kilkanaście możliwości, mogą się do mojego strumienia ustawić na kilkanaście sposobów. Jedni przedłużają, wzmacniają go tylko - sprawiają że płynie pod większym ciśnieniem. Inni rozdzielają na dwa bądź kilka mniejszych strumyczków - poszerzając w ten sposób zasięg. Wreszcie są i tacy, którzy ustawiają się w taki sposób, że początkowy strumień zamieniają na wodną mgłę. Niby wciąż są to te same cząsteczki wody ale napić się z tego nie sposób:)

No dobra, może nie do końca w tą mnisią manierę się wstrzeliłem, ale przyznacie że coś w tym jest?:)




środa, 26 grudnia 2012

Państwo powinno być świeckie

a ludzie mogliby być mądrzejsi:)

Jak pewnie większość z was, drażni mnie nieumiarkowanie i zachłanność hierarchów KK. Zachłanność wielowymiarowa - począwszy od liturgicznego emploi udzielnych książąt, poprzez całkiem przyziemną zachłanność materialną, aż do zachłanności publiczno-politycznej, przejawiającej się chociażby czasami nachalna wręcz obecnością na różnych uroczystościach o charakterze czysto państwowym. Oraz ustawiczne  półoficjalne "kręcenie się" wokół politycznego topu, co pozostaje nie bez wpływu na rodzaj i jakość niektórych decyzji polityków.

Rozumiem i popieram także niektóre żądania, kierowane pod adresem KK przez różne siły polityczne. Likwidacja, wobec zaspokojenia majątkowych pretensji Kościoła, Funduszu Kościelnego, pełna jawność finansów na zasadach dotyczących WSZYSTKIE POZOSTAŁE organizacje, stowarzyszenia, ect.(wraz ze sprawiedliwszym sposobem opodatkowywania dochodów KK -"pogłowne" które dzisiaj płacą proboszczowie to zupełna fikcja), finansowanie kościołów z dobrowolnie przekazywanego ułamka podatku należnego państwu. Gotów byłbym się także podpisać pod postulatem usunięcia lekcji religii ze szkół, z wielu powodów, o których może przy innej okazji.  To wszystko są propozycje rozsądne, sprawiedliwe i jakoś tam cywilizujące sprawy wokół KK. Co więcej - uważam że na dłuższą metę świetnie przysłużyły by się samemu Kościołowi, ale na takie widzenie spraw większości hierarchów zwyczajnie brakuje wyobraźni i dobrej woli.

Cóż kiedy istnieje także druga strona medalu. I kto wie, czy to właśnie nie jej istnienie oraz agresywna aktywność, warunkuje o ultra-zachowawczej postawie hierarchów.

Mówię o istnieniu nurtu w czambuł potępiający Kościół, religie i wszystko, absolutnie wszystko co z tym związane. Mówię o ludziach, środowiskach, które KK zesłałyby najchętniej z powrotem do katakumb. Mówię o takim zapale rewolucyjnym, który w sposób kompletnie irracjonalny przypisuje całe zło - dziejowe, historyczne, ale także obecne, ekonomiczne czy społeczne  - istnieniu i funkcjonowaniu Kościoła w przestrzeni publicznej. Mówię także o antykościelnej, antyreligijnej histerii, która przejawia się i w taki sposób, który stał się bezpośrednim powodem napisania dzisiejszego tekstu - o czym możecie przeczytać tutaj 

Ci z Was, którzy czytają blog regularnie, zwrócili zapewne uwagę że często występuję przeciwko publicystycznym czy też politycznym atakom na KK czy na religie w ogóle. Robie to zupełnie świadomie  i to deklarując brak własnych przekonań religijnych, oraz negatywny stosunek do wielu przejawów działalności KK oraz środowisk z nim powiązanych -  robię to bo jestem głęboko przekonany że zachłanności nie daje się pokonać inną zachłannością, głupoty inną głupotą, a odpowiedzią na nieumiarkowanie nie powinno być inne nieumiarkowanie.

 Ludzkość już odbyła wszystkie potrzebne rewolucje. I zapłaciła za nie cenę. Dzisiejszy świat można i należy kształtować wyłącznie na drodze ewolucji. Wyłącznie tak można to zrobić skutecznie i bezpiecznie.


piątek, 21 grudnia 2012

W Pacanowie kozy kują

A w całej reszcie Polski - konie, żaby, kto co chce.

Około rocznicowy wysyp kłótni zasłużonych z zasłużeńszymi, wylewający się obficie z telewizorów, odbił się także czkawką na wadowickim poletku. Usłyszeli "kombatanci" że konie kują, więc każdy podstawia nogę.
Litanie nazwisk się wydłużają, zasługi się piętrzą, legenda jeszcze troszeczkę i pęknie w szwach.

- A ja kiedyś powiedziałem dyrektorowi "ty ch...!"
-A ja mam papiery!
-A ja w robocze soboty produkowałem buble na szlifierce!
-A ja matury nie mam, z powodów politycznych mnie nie dopuścili!
-A na izbie wytrzeźwień, to za co, jak nie przez politykę wylądowałem, co? Przecież to były tylko trzy promile, więc wiadomo że mnie przez obrazek matkiboski, co to go w kieszeni miałem, tam zawieźli.
-A z ciebie to była dupa nie opozycjonista, bo jak przychodził brakarz, to twoje skrzynki zawsze bez jednego odrzutu przepuszczał!
-A ja robiłem przy zalesianiu, tośmy kiedyś cały hektar zielonym na dół powsadzali!


Giną w tym bełkocie nie tylko rzeczywiste zasługi, nie tylko prawdziwa opozycyjna robota z okresu komuny.
Ginie przede wszystkim świadomość że Polska dzieje się przede wszystkim  tu i teraz. I żadne, czy to rzeczywiste, czy tez wydumane zasługi sprzed 30, 40 lat nie są gwarantem sensowności postaw i politycznych wyborów w wolnej Polsce. A także w żaden sposób nie usprawiedliwiają bierności wobec tego, jaką karykaturą stała się demokracja, przynajmniej na lokalnym poziomie. To gdzieście byli, panie i panowie 'kombatanci" 30 lat temu - dogadujcie między sobą - ja chciałbym się dowiedzieć gdzie byliście wczoraj? Gdzie jesteście dzisiaj? I co planujecie na jutro?

Przytaczam mój komentarz pod odnośnym artykułem na portalu wadowiceonline.pl 


Klucz który proponujecie stosować nie pasuje już do żadnych drzwi.
To kto gdzie stał i co robił 30 lat temu ma się ABSOLUTNIE NIJAK do oceny jego moralnych oraz rzeczywistych kompetencji do zajmowania stanowisk czy tez wydawania jakichś obowiązujących sadów czy ocen w dzisiejszej polityce.

Ludzie których jedynym żyrantem uczciwości jest opozycyjny rodowód, choćby był on rzeczywistym zapisem ich niegdysiejszej aktywności a nie tylko puchnącą z roku na rok legendą po prostu muszą do tej legendy dorosnąć także i dzisiaj.

Innymi słowy - pogaduszki kombatantów są dobre na prywatnych spotkaniach przy grzanym winku - ale ich wpływ na bieżące sprawy nic a nic mnie nie interesuje.


To właśnie przez narrację podobną do waszej Polska dusi się i kisi w historycznych sosach. I to właśnie przez nią Staszek może pierdzielić o komunistach i ich przewrotach w świętym mieście. I to myśląc m.in o mnie, który 30 lat temu wyczesany i wymuskany szedłem z mamusią za rączkę do pierwszej klasy. Czy o Klinowskim, który jest jeszcze młodszy. O Pałacowym, o Obywatelu - wszyscy jesteśmy przed 40-ką, do kurwy nędzy. To jacy z nas komuniści? To wasze kombatanckie bajania pozwalają na takie właśnie prowadzenie podziałów. To m. in. wy paprzecie nas w swoje zaszłości. Ciągłym ględzeniem o tym co było i zerową perspektywą, zerowym pomysłem na to co ma nastąpić. Ciągłymi, czasem wręcz maniakalnymi odniesieniami do starych podziałów i dawno przebrzmiałych sporów.

 We wzniosłym powiedzeniu o tym że historia jest nauczycielką życia, chodzi o to życie które ma nastąpić a nie o życie które już się odbyło.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wiara otumania

czyli z kogo wiara czyni czuba?


Wszystkim fascynatom tzw ZACHODU, z nabożną niemal czcią pokazującym, jacy to oni nowocześni w zestawieniu z lokalną siermięgą, apologetom "oświecenia" oraz "świeckości"  - polecam uwadze.

Otóż w tych dniach własnie, francuski rząd tworzy urząd o nazwie Krajowe Obserwatorium Świeckości. Zadaniem urzędników tego nowotworu będzie, jak rozumiem, inwigilacja środowisk religijnych, wszystkich wyznań, wyszukiwanie ich zdaniem zachowań "religijnie patologicznych" i nakładanie jakichś tam sankcji. Dla cudzoziemca może to oznaczać nawet wydalenie z kraju. Co spotka w takiej sytuacji obywatela Francji nie wiem, ale z całą pewnością będzie 'zwalczany", bo takie jest zadanie Urzędu.

Pomysł się podoba, panowie fascynaci? Publicystycznie klęczycie i oddajecie pokłony, zapatrzeni w ten wasz zachodni cud - miód. Więc rozumiem że z równym entuzjazmem będziecie się przyglądać, równie mocno chwalić nowy pomysł na "walkę o świeckość"?

Wciąż muszę się karcić za to że czasami zapominam iż piszę zwykłego bloga a nie Tygodnik Powszechny;) - więc nie mogę zanudzać czytelników artykułami na trzy szpalty, więc tylko króciutko - w mojej ocenie największą patologią związaną z religią, jest urząd i urzędnik, który miałby oceniać, czy taki czy inny sposób przeżywania i demonstrowania wiary, mieści się w ramach normalności czy poprawności, czy też przeciwnie - człowiek czy też grupa wyznaje swoje przekonania w sposób niezgodny z prawem(!?!)

Państwo wchodzi po raz kolejny w nie swoje buty, próbując narzucać normy w sprawach w których nie ma absolutnie żadnych kompetencji. Tworząc na własne życzenie paradoks na miarę wojny o pokój. Po raz kolejny ograniczając sferę wolności, która ze swej natury nijak ograniczyć się nie daje. A w dłuższej perspektywie szykując społeczeństwu uliczne bitwy o tą wolność a całkiem możliwe że także obwieszonych dynamitem desperatów.

Tak tak, wiara ogłupia i otumania - i nie po raz pierwszy mamy dowód na to że głównie cudza wiara ogłupia, i głównie niewierzących otumania.

Religie, czy też raczej przekonania religijne, bywają źródłem zachowań groźnych, patologicznych właśnie. Ale nie inaczej jest na przykład z miłością - jak pokazuje historia, ta dopiero potrafi narobić galimatiasu. Więc kto wie - może to właśnie miłość jest następna na liście. Może już w jakieś głowie, bądź w jakimś urzędniczym laptopie, istnienie projekt ustawy która i miłość sprowadzi do właściwego, z urzędniczego punktu widzenia poprawnego, formatu.


P.S - bardzo jestem ciekaw opinii różnej maści "lewaków" i wolnościowców. Tak na pierwszy rzut oka to powinni masowo protestować przeciwko kolejnym ograniczeniom swobód obywatelskich i potencjalnym represjom, prawda?:) Ta sprawa to świetny test dla solidności ich przekonań. Póki co siedzą cichutko - pewnie knują jakby tu gejów pożenić :D


sobota, 15 grudnia 2012

Droga Burmistrz, Droga Ewa

oraz kontrrewolucja po wadowicku.

Na początek wyjaśnienie - skąd taka familiarna forma w tytule? Nie, nie - to nie nagły przypływ ciepłych uczuć  - to formuła, której jak uważam, powinni od środy używać wszyscy mieszkańcy gminy - urzędnik który żeby sprawnie funkcjonować, potrzebuje aż miliona złotych z całą pewnością tani nie jest. Więc przynajmniej ja, inaczej niż DROGA BURMISTRZ od dzisiaj się do Ewy Filipiak odnosił nie będę:):)

Ale miało być o kontrrewolucji:)
Słowo znane, w historyczne konteksty obrosłe jak mało które inne - jestem pewien że przynajmniej jednemu z magistrackich urzędników bardzo bliskie:)
W każdym razie bliskie osobie która przeprowadziła jednoosobowy, zmasowany atak na lokalnych blogerów. Oj, czego u nas kontrrewolucjonista nie powypisywał. Gdybym miał strzelać powiedziałbym że ma nasz bohater ma bardzo intensywny, bliski kontakt z całą gromadą przedszkolaków, albo sam jest przedwcześnie rozwiniętym, sfrustrowanym przedszkolakiem - bo przedszkolnymi zagrywkami przesiąknął bez reszty.

 Konstrukcja wygląda mniej więcej tak - blogerzy mówią - budżet nie był z nikim konsultowany - a on na to pokazuje język. Blogerzy wskazują -regularnie obcinacie fundusze na sołectwa - a kontrrewolucjonista - "a nie prawda, kłamiecie". Blogerzy pytają - po co Ewie milion w rękawie - a bohater - 'bo mamusia jest najlepsza na całym świecie!". Mówimy mu w końcu - dam ci na gumę, biegnij do sklepu - a on że gumy są lewackie, zagrażają rodzinie a w ogóle to jest woda na młyn wywrotowców.  I że jak on podrośnie jeszcze o 2/3 to zrobi tak, żeby taki Klinowski płacił bykowe:D

Mam więc prośbę, gorący właściwie apel - Pałkozapałko - reaktywuj swojego bloga, ty masz doświadczenie w pracy z dziećmi w okresie wczesnoszkolnym -  przygarnij naszego kontrrewolucjonistę, porozmawiaj z nim po swojemu,  bo mamy całą masę obaw że próbując rozmawiać z dorosłymi bez doświadczenia które masz ty, zwichruje się, zaburzy psychicznie, dorośnie przedwcześnie czy co tam jeszcze grozi przedszkolakom w takiej sytuacji;)    

A gdyby się miało okazać że to jednak nie przedszkolak dokonuje szarży na obywatelskie blogi -  Drogiej Burmistrz sugeruję - w ślad za Zagłobą - może by tak wyodrębniła jakiś drobniutki funduszyk na siemię konopne dla kontrrewolucjonisty? Żeby to oleum do głowy szło? Bo, jak mawiał imć Onufry -Gdyby był moim kozikiem i gdybym go u pasa nosił, często bym go o osełkę wecował, bo trochę tępy.

czwartek, 13 grudnia 2012

Budżet idealny

czyli shame on you!

Wyposażeni w odruch, analogiczny do psów Pawłowa, milczący radni - wstydźcie się. Unosicie kończyny ilekroć zabrzmi Szczurowe - no to głosujmy! Jeszcze chwila i wasze warunkowanie pójdzie tak daleko że wystarczy wam Salachnowe - wnoszę o zakończenie dyskusji. Kto zresztą wie - może w ogóle sam widok sali obrad będzie u was powodował zamarcie z łapą podniesioną do góry?

Piętnastu ludzi którzy uznali że wszystkie, absolutnie wszystkie sprawy mieszkańców zostały już załatwione? Piętnastu radnych którzy uwierzyli że mieszkają w raju na ziemi? Piętnaście osób, do których nie docierają żadne opinie ich sąsiadów, wyborców, mieszkańców? Piętnastu polityków którzy nie mają potrzeby zawalczenia o pieniądze z budżetu na żaden projekt, żadną sprawę?

Gdzie wasze reprezentowanie ludzi? Gdzie troska o ich interesy? Gdzie bój o pieniądze na ich wypełnienie?
Michale Ogiegło - o co wnioskowałeś w imieniu swoich sąsiadów? A ty, Stanisławie Hucisko?
A wy wszyscy, Andrzeju Gałuszka, Mareku Kubata, Kazimierzu Kuzon, Kazimierzu Lichwiarski, Mario Potoczna, Mariuszu Ruła, Krzysztofie Salachna, Pawle Stopa, Andrzeju Strzeżoń, Zdzisławie Szczur, Stanisławo Wodyńska, Mario Zadora, koalicyjnie "chorzy na niemotę" - kogo wy w tej Radzie reprezentujecie? Czyje problemy rozwiązujecie? Kiedy ostatnio wasze otoczenie zmieniło się pod jakimkolwiek względem na lepsze, po waszej interwencji? Gdzie wasza wizja rozwoju gminy? Wszyscy albo większość z was ma dzieci, wnuki - jaką przyszłość, jakie inwestycje, jakie miejsce do życia im zostawicie?

Już dzisiaj nasze miasto jest zaściankiem, już dzisiaj zaczyna się wyludniać - już dzisiaj młodzi, energiczni, często dobrze wykształceni ludzie, nie mają tu ani możliwości, ani najmniejszego zamiaru żyć, inwestować, osiedlać się. Miasteczko jest na najlepszej drodze do tego, żeby zostać krainą cieni, skansenem w którym żyją wyłącznie urzędnicy - więc pytam was wszystkich - macie jakikolwiek pomysł co z tym zrobić? A jeżeli nie  - jesteście w RM zbędni - pójdźcie za światłą radą Przewodniczącego - złóżcie swoje mandaty i wyjdźcie - a ostatni niech zgasi światło.   

Burmistrz Filipiak bezczynności zarzucić nie można - robi większość rzeczy źle, lekceważąc elementarne zasady, które powinny obowiązywać we wspólnocie samorządowej, niemniej - robi. 

Wy, znakomita większość z was - nie robicie absolutnie nic.  
Wstydźcie się! 

Nie żal mi tych paru groszy które bierzecie za swoją bezczynność. Żałuję miasta które przez wasza niekompetencje,waszą kompletną indolencję, kostnieje i zamiera. Odejdźcie. Znajdą się inni którym się chce i którzy potrafią pracować dla gminy.

P.S - wiem że obiecywałem że nie będzie już w tym roku o polityce. Tekst proszę traktować jako suplement do dyskusji o budżecie:)

wtorek, 11 grudnia 2012

Wszyscy musimy odpocząć

Do końca roku w lokalnej polityce nie wydarzy się raczej już nic istotnego( prócz jutrzejszej RM) - więc przez jakiś czas blog wróci do swojego "normalnego" formatu. Chociaż,  patrząc z perspektywy czasu powinienem raczej powiedzieć że właściwie dopiero teraz będzie szansa że ten format uzyska:)

Może opowiem o książkach, które kupuje niemal nałogowo, a większości których przeczytanie wciąż odkładam na jakieś, wyposażone w więcej wolnego czasu, jutro? Zobaczymy.

Rozstając się na jakiś czas z gminną polityką chcę Wam powiedzieć o tym, jak na własny użytek sformułowałem najważniejszy do osiągnięcia przez opozycję przed kolejnymi wyborami, cel.
Otóż w mojej ocenie sytuacja naszej gminy ma szanse na jakościową zmianę, skok właściwie, wtedy i tylko wtedy gdy zdołamy włączyć do rozmowy o jej sprawach  mieszkańców na tyle masowo, żeby frekwencja w wyborach 2014r wyniosła blisko 50%.

Są oczywiście inne wizje, inne pomysły na wygranie naszego miasta od antytezy demokraty - Stanisława Kotarby i jego równie do demokracji  nieufnie nastawionej ,  szefowej - Ewy Filipiak.
Istnieją i są realizowane. Możliwe  nawet zresztą że okażą się w przejęciu władzy skuteczne.

Różnica polega na tym, że dla mnie to przejęcie to tylko etap pośredni. Celem są ludzie. Marzy mi się żeby już zawsze kierowali się zasadą ograniczonego zaufania do władzy. Tej która jest teraz i każdej następnej.

Nie ufajcie tym skurczybykom, niezależnie na od tego na jakie świętości będą przysięgać i jakimi hasłami szermować. Patrzcie im na ręce i liczcie publiczne pieniądze. One są także Wasze. I nigdy nie dawajcie sobie wmówić że na zrealizowanie jakichś waszych, wspólnotowych potrzeb, pieniędzy w gminnej kasie nie wystarczy. To bzdura. Dobrze planując wydatki, pieniędzy wystarczy dla najskromniejszego nawet przysiółka - a to żeby utwardzić drogę, a to żeby wymienić przypominający szwajcarski ser asfalt. Wystarczy, a jeśli nie, to pozostaje jeszcze  Burmistrz, która ma w rękawie milion złotych:)






sobota, 8 grudnia 2012

Kłamstwa i kłamstewka Ewy Filipiak

czyli La dona e mobile.

Dwie sprawy na gorąco po obejrzeniu relacji z kolejnej sesji RM na zsyłce.

W sytuacji gdyby burmistrz Ewa Filipiak zechciała "podjąć kroki prawne" czy to na podstawie Cholewkowej uchwały, czy w ramach własnych kompetencji - zastrzegam - nie pamiętam na którym posiedzeniu RM padły słowa które za sekundę przytoczę, ale mam całkowitą pewność że padły - i to z pani ust pani Burmistrz. Więc zanim do sądu z dziaduniem - radzę odtworzyć sobie z pamięci bądź, dzięki materiałom video opłacanym i organizowanym przez IWW - właśnie z nich - co i w jakich okolicznościach pani mówiła.

Otóż - na pogłębiające i dociekliwe pytania radnych - Odrozka i Klinowskiego, pouczyła ich pani i srogo napomniała  jakiś czas temu żeby raczyli udać się do kierowników odpowiednich wydziałów w UM i tam dostaną odpowiedzi na wszystkie szczegółowe pytania. Pamiętam że powiedziała pani z naganą w głosie że inni radni tak właśnie postępują, sugerując jakiś rodzaj lenistwa Klinowskiego czy Odrozka.

Na sesji "ponikiewskiej" zaś mówi pani wprost - to nie jest tak ze wy zwracacie się z pytaniami do pana Tadzia, pani X czy Y - to burmistrz jest adresatem tych pytań.

I to uznaje za kłamstewko. Taką kobiecą nawet, bo przecież nie urzędniczą, zmienność - gdy było pani wygodnie - odsyłała pani radnych do urzędników UM  - gdy ma pani taką potrzebę twierdzi pani stanowczo że tak naprawdę to nie do nich zwracają się mieszkańcy - a do pani właśnie.

Jaka więc jest prawda? Otóż kierownicy wydziałów w pani urzędzie mają obowiązek odpowiadać na pytania mieszkańców, udostępniać żądane przez nich materiały, na podstawie ustawy o dostępie do informacji, WCALE z Burmistrzem tego nie konsultując. To po prostu jest ich obowiązek. Pani rola powinna polegać na tym, żeby po pierwsze - w sytuacjach gdy zachodzą uzasadnione wątpliwości, wyrażane przez kierownika wydziału, czy dana informacja mieści się czy nie, w zakresie informacji objętych Ustawą, podjąć rozstrzygającą decyzję i wziąć za nią odpowiedzialność, po drugie zaś, być instancją odwoławczą dla żądającego informacji OBYWATELA w sytuacji, w której z jakichś przyczyn kierownik odmawia udzielenia informacji bądź udostępnienia dokumentów.

Kłamstwem zaś, chociaż zakamuflowanym jest to co pani powiedziała niejako w biegu, czy kamuflując swoją wypowiedź pytającą formą - o tym jakoby elementy wyłączone z umowy z Mostostalem były wyłączone także z finansowania w ramach tej umowy. Radni nie pytają pani o przestawianie zapisów w papierach. Pytają o pieniądze.

Jaka wiec jest prawda? Mostostal, kosztorysując sobie inwestycję przed przystąpieniem do przetargu, wyceniał jej poszczególne elementy. Jest zupełnie oczywiste że "mała architektura" w wycenie Mostostalu była warta mniej, być może nawet o wiele, wiele mniej -  niż będzie kosztowało jej wykonanie po wyłączeniu z inwestycji głównej i rozpisaniu nowych przetargów. Z oczywistych powodów - pojedynczy element zawsze kosztuje więcej niż ten sam element wyceniany, liczony w ramach większego projektu. Jeżeli kupi pani od staruszki na targowisku jajeczko - zapłaci pani złotówkę. Jeżeli jajeczek będzie trzydzieści - pojedyncze wyjdzie po 60 gr. Takie są prawa rynku.

Z których to słów wycofam się wraz z przeprosinami, jeżeli potrafi pani wykazać że zamiana pierwotnego planu na nowe przetargi odbędzie się EKWIWALENTNIE pod względem finansowym.  Innymi słowy - że elementy rynku budowane w ramach nowych przetargów, będą wycenione i będą nas kosztowały TYLE SAMO, na ile zostały pierwotnie wycenione przez Mostostal.

środa, 5 grudnia 2012

Wadowickim Radnym. Wszystkim.


Cyferki, kolumienki czyli z czym zjeść budżet.


Gdy wiele tygodni temu, na blogu H. Odrozka, próbowaliśmy przekonać go że głosowanie nad kształtem budżetu oraz jego wykonaniem za poprzedni rok, ma wymiar politycznej, wielowymiarowej,  całościowej oceny pracy Burmistrz - szło to bardzo opornie. Radny uważał że skoro Regionalna Izba Obrachunkowa nie wnosi poważnych zastrzeżeń, to właściwie wszystko jest w porządku a przynajmniej on nie znajduje powodów żeby zagłosować przeciw.

Pomyślałem wówczas ze skoro jeden z najbardziej rozgarniętych radnych, w dodatku opozycyjnych, ma taki ogląd spraw, to czeka nas wszystkich długa droga żeby uzyskać satysfakcjonujący  poziom świadomości Rady Miejskiej w sprawie  tego, co i dlaczego się dzieje na sesjach tzw. budżetowych. Za czym w istocie głosują podnosząc rękę "ZA" lub "PRZECIW" podczas najważniejszego w całym roku posiedzenia RM. Droga, której być może nigdy nie zdołamy przebyć.

Jedynym radnym który uchwały budżetowe głosował przeciw bądź wstrzymywał się od głosu, był Mateusz Klinowski.

Dzisiaj mam powody przypuszczać że przynajmniej Henryk Odrozek i Paweł Janas patrzą na uchwałę budżetowa już odrobinę inaczej. Obywatel Wadowic wykazał  z jaką, godną lepszej sprawy, konsekwencją Burmistrz rękami radnych, odbiera fundusze Radom Osiedli i Sołectwom, ja w poprzednim poście alarmowałem, jak potężne pieniądze zostawia do swojej wyłącznej dyspozycji Ewa Filipiak.
Inicjatywa Wolne Wadowice analizowała  przepływy finansowe w ramach kółek wzajemnej adoracji, jakimi  jest obrośnięty UM.

Zestawiając wszystkie te publikacje, prócz politycznego rozczytywania gminnych finansów, jeden wniosek jest absolutnie apolityczny - i wynika wprost z samego mechanizmu dystrybucji miejskiej kasy - otóż projektując budżet, Ewa Filipiak centralizuje wszelkie decyzje dotyczące finansów gminy, pozbawiając na nie wpływu nie tylko jednostki pomocnicze ale także samych radnych i skupiając je we własnych rękach.

A radni głosując budżet muszą mieć świadomość że ich "ZA" oznacza w rzeczy samej mniej demokracji w gminie, mniej uczestnictwa mieszkańców w jej sprawach, mniej kontroli nad tym co się dzieje z gminnymi pieniędzmi, nawet dla nich samych.

wtorek, 4 grudnia 2012

Jeden procent!

1 % - od takiego pułapu chcielibyśmy zacząć projekt wydawania pieniędzy przez mieszkańców naszej gminy w ramach Budżetu Partycypacyjnego.

1% wydatków gminy to 980 000 zł.

1% to dokładnie tyle, ile Burmistrz Ewa Filipiak ma decyzją radnych zagwarantowane do własnej, jednoosobowo podejmowanej decyzji(formalnie z kontrasygnatą Skarbnika) kiedy i na co przeznaczy blisko milion złotych.

1% podczas gdy Ustawa o Finansach Publicznych wymaga zaledwie jednej dziesiątej procenta jako rezerwy ogólnej w budżecie.

Inne zestawienia oraz komentarze znajdziecie u Obywatela Wadowic.

niedziela, 2 grudnia 2012

Czego Kotarba może nauczyć się od Edka

Kotarba, Cholewka i wielu, wielu innych.

Z Edwardem Wyrobą dzieli mnie bardzo wiele. Nawet nie tyle z nim osobiście - jak dotąd nie spotkaliśmy się jeszcze nigdy, co z jego poglądami na wiele spraw,  oraz ze sposobem ich przez niego głoszenia. Pisałem o tym niejednokrotnie na tym blogu. Oraz, co w tej sytuacji istotniejsze - także w mojej z nim prywatnej korespondencji. 

Co na to Edek? Jakim ten zatraceniec i lokalny polityczny Don Kichot okazał się być człowiekiem? Zaraz oddam mu głos - tylko dwa słowa wprowadzenia - zaglądając w miejsca w moim blogu gdzie operator łaskawie udostępnia mi różne statystyki, zauważyłem kilka dni temu że od jakiegoś czasu całkiem niemała liczba odwiedzających przekierowywana jest do mnie z Edkowego bloga. Okazało się że gość dodał u siebie link z dziaduniowym adresem. Napisałem wiec kilka słów z podziękowaniami za to.

 To, co odpisał mi Edward Wyroba, uznałem że jest na tyle istotne że pozwalam sobie, poinformowawszy go uprzednio, zamieścić fragment jego do mnie maila.

 Nie ma za co dziękować. Po prostu uważam, że wadowiczanie i nie tylko(....) mają prawo do szerokiej wiedzy o tym co piszą inni. A przecież zauważyłeś, że każdy z nas ma inne "zacięcie" i dopiero ich połączenie (tych naszych "zacięć", może dać pełny obraz gminy komuś, kto mieszka i w Wadowicach i w Kalwarii i w Nowym Jorku.
I nie przejmuj się tym, że się nie odwdzięczysz...

Powtarzam - to napisał gość którego publicznie tutaj za wiele spraw krytykowałem.  I istnieje duża szansa że skrytykuje kiedyś znowu.

Jak na tym tle wygląda zuch Cholewka ze swoim ściganiem? Jak Kotarba ze swoim tropieniem? Jak wycinający niewygodne komentarze asystent?
Dalsze komentarze chyba zbędne.
Szacun, Edek!

sobota, 1 grudnia 2012

Co musi zrobić Ewa Filipiak

żeby wygrać wybory?

Odpowiedź jest porażająco prosta - NIC.
To jest logicznie i politologicznie poprawna odpowiedź.
Ale to jest także coś znacznie więcej - zdaję sobie sprawę z  ryzyka że skorzysta z podpowiedzi, ale niech tam - to jest także najlepsza dla niej strategicznie odpowiedź na kolejne lata.

Siła inercji w układzie jest tak ogromna że spokojnie wystarczy do, na wieki wieków zachowania status quo. Każde natomiast działanie, każde wprowadzenie układu w ruch, wytrąca go z wyznaczonej trajektorii.

Nie, nie - nie zostałem kolejnym osobistym doradcą Ewy:)

Mówię o tym dlatego żeby pokazać że fizyka tego układu jest dość prosta. Siły przykładane do niego z zewnątrz są skuteczne wyłącznie o tyle, o ile rezonują, wywołują reakcję wewnątrz. Dotychczas udawało się to w zaskakująco dużym stopniu. Nie jestem pewien czy tak będzie nadal.

Dlatego od jakiegoś już czasu, proponujemy także inny sposób wpływania na przebieg zdarzeń. Próby rozkołysania bezwładu to jedno, niech trwają - ale popracujmy także trochę nad fizyką cząstek:)

P.S - jeden przykład, żeby to co próbuje powiedzieć nabrało chociaż odrobinę przejrzystości - proszę sobie przypomnieć pierwszą manifestację zorganizowaną przez IWW. To była siła przyłożona od zewnątrz. Która nawet na gram nie wpłynęłaby na nic, gdyby nie wewnętrzne drganie, nie wewnętrzna reakcja, w postaci klasycznego już dzisiaj i z upływem czasu pamiętanego chyba coraz bardziej, wystąpienia Stanisława Kotarby. Efekt manifestacji nie był pochodną jej siły - był i jest pochodną siły słów i postawy Staszka.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Filipiak w Europarlamencie

czyli biorę w ciemno.

Scenariusz, w którym Burmistrz Ewa Filipiak kandyduje i uzyskuje mandat w najbliższych eurowyborach, krąży po naszym mieście od dłuższego już czasu.
Krąży i jest różnie odbierany - jedni chcą w nim widzieć ucieczkę do przodu, chęć uniknięcia nieuchronnej konfrontacji, nawet nie tyle ze swoim ewentualnym kontrkandydatem w wyborach lokalnych, co ze stanem miasta po, okrągłych już wówczas, dwudziestu latach testowania jej inteligencji, bystrości i szybkości przez mieszkańców.

Inni, z jakichś powodów naszej Ewie bardziej przychylni, widzą w takim jej ewentualnym ruchu świetne ukoronowanie(sic!) jej politycznej kariery.

A ja sobie myślę że gdyby publicznie, najlepiej podczas jakieś kościelnej uroczystości, przyrzekła mieszkańcom że do Strasburga i Brukseli zabierze ze sobą Staszka Kotarbę, zrobi go asystentem, gońcem, kierowcą, no, kimkolwiek na miarę jego kompetencji, to, nie spowiadając się z własnych intencji - kupuje taki fakt już dzisiaj.



I klnę się na wszystkie bogi - będę trzymał kciuki, żeby jej europejska przygoda trwała aż do zasłużonej emerytury:) W końcu to tylko dwie kadencje, prawda?

Ewo Filipiak, masz mój głos w tych wyborach - Europa czeka na rewitalizację!

środa, 21 listopada 2012

Ujawniam korespondencje z H. Odrozkiem

czyli pilnie strzeżony sekret opozycji.

Blisko trzy tygodnie temu po raz pierwszy zwróciłem się do różnych osób z prośbą o zainteresowanie i ustosunkowanie się do dwóch obywatelskich projektów - inicjatywy uchwałodawczej dla grupy mieszkańców oraz budżetu partycypacyjnego. Reakcje częściowo mogliście obserwować tak w blogowych komentarzach jak i w dyskusji na portalu wadowiceonline oraz u współautora pomysłów.



Dzisiaj chce się z wami podzielić najbardziej chyba godnym uwagi, zwłaszcza z punktu widzenia kogoś, kto przed kolejnymi wyborami zechce dokonać kompleksowej oceny postawy i dokonań radnych, reakcją Koła Radnych PO. Żeby zrobić to rzetelnie, łamię pewne tabu i ujawniam tajemnice korespondencji z dwoma radnymi tego koła - Henrykiem Odrozkiem oraz Pawłem Janasem.

Zacznijmy, szanując starszeństwo, od radnego Odrozka - jego aktywność w sprawie obu projektów oraz korespondencja ze mną wyglądała tak:














Natomiast Paweł Janas zareagował tak:




















Nie, nie, te dziury w miejscach w których spodziewaliście się korespondencji, to nie błąd w edycji bloga, nie pomyłka - to rzetelny do bólu zapis tego, co do powiedzenia mają panowie, którzy dzień po dniu są bliżej ludzkich spraw.

Mój komentarz jest zbędny - na wasze będę czekał z zainteresowaniem. Ja tak - oni i tak mają to w, ehh, sami dobrze wiecie.


poniedziałek, 19 listopada 2012

Metroseksualny Che Guevara

czyli  zakute unijne łby.

W Słowacji zawrzało. A powodem była moneta. Drobniak o nominale 2 euro.

Słowacy, pomimo że do spraw religii stosunek mają raczej chłodny, podjęli całkiem racjonalną decyzję, żeby jedną z "ich" monet, właśnie dwueurówkę,  zdobił symbol historycznie bardzo blisko związany z ich częścią świata i rozpoznawalny pewnie w całej Europie - chcieli żeby na monecie były postacie świętych -  Cyryla i Metodego.

Ktoś by pomyślał - ich prawo - w dodatku regulowane przepisami samej Unii. A guzik - Komisja Europejska co prawda pozwoliła świętymi oznaczyć rewersy monet - ale uprzednio pozbawiwszy ich wszystkich oznak tego, co czyni z nich rozpoznawalny symbol. Święci zostali więc ogołoceni z jedynego wizerunku który sprawia że są kim są, urzędnicy z uświęconych tradycja i znanych z ikonografii wizerunków usunęli- aureole, a z ich pontyfikalnych szat - znaki krzyża.
A wszystko to podobno dlatego że moneta ma być w powszechnym obiegu na terenie całej Unii i mogłaby urazić uczucia wierzących w co innego bądź nie wierzących wcale.

Do jasnej cholery!!!

Przecież to tak jakby w USA ktoś zezwolił co prawda na publikowanie wizerunku Marcina Luthera Kinga, ale  obawiając się reakcji mieszkańców południowych stanów - kazał uprzednio pozbawić go cech negroidalnych.

To tak jakby ktoś powiedział lewakom z całego świata - ok, jeżeli już musicie - umieszczajcie sobie gdzie wam pasuje wizerunek Che Guevary, ale macie go przedstawiać w garniturze i z przyciętymi, nażelowanymi włosami.

Europa to piękny projekt. Mam osobiste doświadczenia z okresu, gdy szukanie lepszego życia, a czasem po prostu zwykła ciekawość świata, kończyła się dla Polaków upokarzającą procedurą ścigania a potem deportacji przez służby imigracyjne różnych krajów. Europa to wartość pod wieloma innymi względami, możliwe ze istotniejszymi niż swoboda poruszania się po niej jej obywateli.

 Ale dzisiaj ta Europa tańczy jakiś obłąkańczy, chocholi tanieć próbując wyznaczać tory wiejącym wiatrom i godziny urzędowania świecącemu słońcu. Europa wyrzucająca z pracy pilota samolotu dlatego że nosił krzyżyk, Europa budząca, wydawałoby się ze raz na zawsze uśpione, demony urawniłowki światopoglądowej, taka Europa, która idzie ślad w ślad za wyszydzanymi projektami Indeksu Ksiąg Zakazanych - Europa hołubiąca myśl że jeżeli coś jej nie w politycznie poprawny smak to najlepiej tego zakazać - to nie jest powód do dumy. Ani nawet do zadowolenia.

Przeciwnie - postępowanie podobne do tego w sprawie wizerunku świętych, nie dość że jest obskuranckie i haniebne, to buzi najgorsze demony, stając się pożywka dla radykalizmów religijnych i narodowych.

Postępowanie takie zamiast powodować poczucie wspólnotowości,  poczucie że mamy szczęście żyć w naprawdę świetnym miejscu na ziemi - powoduje poczucie wyobcowania, buntu i czasami przejaskrawionych manifestacji tego że chcemy być sobą. Takimi jakimi ukształtowała nas historia, tradycja i nasze miejsce w Europie i świecie- a nie unijna sztanca.

piątek, 16 listopada 2012

Polityczny magiel

czyli smaki, smaczki i ploteczki

Na kanwie kolejnego spektakularnego wygłupu Burmistrz Wadowic  - a właściwie komentarzy do tego wydarzenia, przyszła mi do głowy pewna refleksja. Otóż od dłuższego już czasu  różni demaskatorzy czy tropiciele towarzysko-politycznych powiązań władzy, próbują mnie przekonywać że zajmując się polityką po prostu muszę wiedzieć różne rzeczy. Kompletnie bez powodzenia. Przeciwnie - uważam że dając się wciągać w ten sposób myślenia, konserwujemy coś, co jest zaściankiem polityki. Jej najbardziej banalnym a jednocześnie najbardziej szkodliwym wymiarem.

Dopóty dopóki za politycznych graczy będą uchodzili ci, których największe a czasami jedyne kompetencje polegają na tym że są świetnie zorientowani kto, z kim i dlaczego - kto jest czyim bratem a kto szwagierką, gdzie kto jada, z kim pije albo sypia, gdzie pracował i dlaczego się zwolnił, kto z kim rozmawia a kogo obmawia -  nasza sytuacja nawet nie drgnie.

Tak długo, jak długo konspiracyjnym szeptem, z uśmiechem wyższości przyklejonym do ust, będziemy przekazywali "superważną" wiadomość o tym, czyim bratem jest ksiądz proboszcz a czyim kuzynem prokurator, zamiast wciągać ludzi w rozmowę o tym co można robić inaczej, lepiej - ani inaczej ani lepiej z pewnością nie będzie.

Tak więc nie -wiadomości z magla kompletnie mnie nie interesują. Nie godzę się także na twierdzenie że one mają jakiś związek z polityką. Lub, co gorsza - że to właśnie one SĄ polityką. To cholernie niebezpieczna pułapka myślowa, pułapka w którą wpadają nawet ci skądinąd całkiem bystrzy uczestnicy życia publicznego.



środa, 14 listopada 2012

Jasna sprawa

czyli Ewo Filipiak - konkrety, a nie bzdety.

Gmina Wadowice wydaje rocznie blisko dwa miliony(!) złotych na oświetlenie ulic. A to prawdopodobnie nie jest jedyny rachunek za energię elektryczną który musi pokrywać. Nie mam co prawda precyzyjnych danych ale przypuszczam że energia potrzebna do funkcjonowania UM to +- 3tys zł miesięcznie. Plus rachunki które za prąd płacą szkoły - robią się z tego naprawdę duże pieniądze.

Czy można z tym coś zrobić? Ba, a czy Papież jest katolikiem?

Od jakiegoś czasu odbywają się propagandowe i kompletnie bezowocne nasiadówki władz kilkunastu ościennych gmin - pt Konwent Wójtów i Burmistrzów. Z relacji wynika że włodarze zajmują się tam głównie przelewaniem z pustego w próżne. Do głowy im nie przyjdzie pomyśleć jak można wykorzystać fakt że już są w jednym czasie w jednym miejscu.

Inni myślą - podaję za Onetem i GW:

Ponad sto gmin i powiatów połączyło siły i wspólnie kupiło prąd. Jak informuje "Gazeta Wyborcza", gminny "grupon" już niedługo będzie kupować paliwo i założy towarzystwo ubezpieczeń, aby wypłacać sobie odszkodowania.
Jak donosi "GW", 11 gmin i powiatów z województw dolnośląskiego i lubuskiego połączyło swoje siły. Dzięki temu w przyszłym roku zamiast 56 milionów złotych wydadzą na energię elektryczną 45 milionów złotych.
- Fantastyczna sprawa! To rewolucja w działalności samorządów, które po raz pierwszy razem występują do podmiotów prywatnych – stwierdził w rozmowie z dziennikiem dr Jacek Kucharczyk z Instytutu Spraw Publicznych.

Jak zaznaczył, gdy inne samorządy pójdą tym śladem, dojdzie do przełomu w zakupach.

Jednak – jak informuje "Gazeta Wyborcza" – samorządy nie poprzestają na prądzie. Myślą także o wspólnych przetargach na materiały biurowe i paliwo do aut, oraz o założeniu towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych.

- Samorządy są bliżej ziemi, lepiej dostrzegają, gdzie można oszczędzić w kryzysie, oddolnie jesteśmy bardziej sprawni – powiedział ekonomista Ryszard Petru.

Tak tak, panie Ryszardzie - niektóre samorządy są "bliżej ziemi" - naszemu jakoś  bliżej do nieba. Jest duża szansa że Ewa Filipiak zapamiętała tytuły Encyklik JPII - i praktycznie żadnej że wpadnie na pomysł podobny do tego jaki mieli jej odpowiednicy z dolnośląskiego czy lubuskiego.

wtorek, 13 listopada 2012

Update do śmieciowej akcji -kolejny

Dla tych, którzy nie czytają lokalnych portali - dwa spostrzeżenia, zamieszczone już gdzie indziej:)

Wrażenia z przesłuchania - zmęczony i kompletnie nie zainteresowany polityką glina, robi swoje. I swoje wie.
Miałem wrażenie że jedynym, co by go mogło rozruszać to moje przyznanie się do winy 
Tzn wie, co o całej sprawie myśleć. Takie odniosłem wrażenie.

Ale coś wam powiem -Kotarba, Płaszczyca i całe to towarzystwo, myślą że zrobili nam kuku. Że poszczuli nas policją i będziemy mięknąć. Żałosne. Nie wiem jak inni - ja nie odczułem że doznałem jakieś dolegliwości. Nie czuje się przestraszony - nie czuję się też prześladowany. Oni nic nie mogą. Nic nie są w stanie. Przegrali już wszystko, prócz wyborów.

P.S
I nie, nie chcę przez to powiedzieć ze wybory wygrać będzie łatwo. Przeciwnie - będzie bardzo trudno.

Drugie postscriptum - w razie gdybym się pomylił :)


poniedziałek, 12 listopada 2012

Nie rozpoznaje w was Chrystusa

czyli słowo o antyklerykalnej narracji.

Kiedy jakiś czas temu, w prywatnej rozmowie, powiedziałem Obywatelowi że jedynym sensownym sposobem walki z Kościołem, jest zmienianie go od wewnątrz - nie zrozumiał.
A ja nie miałem okazji żeby wytłumaczyć.

Więc tym razem publicznie - dla tych którym  mocno 'na wątrobie' leży KK i jego sprawki.

Mówiąc o zmianie od wewnątrz miałem na myśli dwie sprawy. Pierwsza, ta bardziej oczywista, jest taka że znakomity odsetek ludzi, którzy mocno, czasami nawet bezwzględnie atakują Kościół, jest, przynajmniej formalnie, jego członkami. W ich postawie widzę analogię - ba, przełożenie 1:1, z tymi, którzy mają problem z naszą odmianą demokracji. Ludzie ci czekają, czasami nawet latami, żeby zostać poprawnie, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami "obsłużeni" przez państwo i jego instytucje. A gdy raz, piaty i dziesiąty tak się nie dzieje - frustracja tak w nich narasta tak mocno  że krzyczą "na cholerę nam takie państwo!" Ludzie w takim stanie nie oczekują już ze państwo zacznie działać lepiej -oni temu państwu mówią - odpierdziel się od nas!

Identycznie w Kościele. Istnieje powiększająca się grupa ludzi którzy mówią, albo zbierają się na odwagę żeby powiedzieć Kościołowi - odpierz się!

I jedni i drudzy coś po drodze ominęli. Przeoczyli. Tak w przypadku państwa jak i Kościoła było coś, co mogli zrobić, zanim sprawy stanęły na ostrzu noża. Mogli spróbować wpłynąć na jakość obsługi. Choćby głośno i wyraźnie wyartykułować swoje oczekiwania.  Albo inaczej - nie głośno i wyraźnie, ale w słyszalny sposób. Sami? Oczywiście że nie - szukając jeden drugiego, dwóch kolejnych dwóch itd.
Tak i tylko tak maluczcy mogą wpływać na wielkich, którzy kręcą sprawami wszystkich.


Drugi wymiar tego działania od wewnątrz w KK zawarłem w tytule posta. Ludzi Kościoła potrzeba konfrontować z ich własnym Credo. Wszelkie "normalne" metody spływają po nich, bo zawsze mogą się schować za twierdzeniem że ich funkcjonowanie ma inny wymiar.Powiedzieć biskupowi czy księdzu, który jest sformatowany jak funkcjonariusz Kościoła  - "to głupie, niezgodne z prawem czy nieludzkie" to często jak nic nie powiedzieć . Ale wykazać mu że to niezgodne z nauką, którą głosił Chrystus - zawsze jest szansa że zamilknie i się zastanowi.

Wyrzeczenie się  wspólnoty w którą tak mocno się wrosło, zawsze jest dużą traumą. Amputujemy sobie w ten sposób kawałek siebie. Więc kto wie - może rzeczywiście warto wcześniej wypróbować wszystkie metody leczenia?

Zwłaszcza ze co jak co, ale odcięty kawałek już żadnego wpływu na funkcjonowanie całości mieć nie może.

Uprzedzając pytania, wątpliwości czy ataki - ten wpis to tylko fragmencik, przyczynek do znacznie większej całości. Moim celem było tylko zasygnalizowanie analogii jaką widzę pomiędzy biernością i oczekiwaniem dobrej obsługi przez obywateli i wiernych.

niedziela, 11 listopada 2012

Kwiatuszki, świeczuszki i święte kości

czyli patriotyzm beznamiętny.

Nie wierzę, tak po prostu po ludzku nie przyjmuję do wiadomości że tym, w skali kraju dziesiątkom  jeżeli nie setkom tysięcy złożonych dzisiaj wiązanek, wieńców i zniczy, będzie towarzyszył chociaż cień emocji
związanych bezpośrednio z postaciami na pomnikach, pod którymi  zostaną złożone.
No, może prócz Grobu Nieznanego Żołnierza. On, jeśli poświęcić chociaż sekundę zastanowienia temu co oznacza, emocje wywołuje. Chyba u każdego.

Święte kości, pochowane po zaszczytnych cmentarzach, ani świetne postaci, powykłuwane w granitach, tak naprawdę żadnych emocji nie budzą.

Czy już widać co chcę powiedzieć? Patriotyzm to emocja. Pozytywna emocja. Dla mnie akurat bardziej duma niż miłość. Jestem tu ostrożny i skromny. Nie stawiam sobie zadania - kochaj ojczyznę. Za good enough przyjmuje stan, w którym jestem z niej dumny. Dumny że jestem jej częścią.

Skoro więc patriotyzm to emocja- dla mnie akurat duma - to patriotami są ci którzy tą dumę odczuwają. Oraz ci którzy potrafią sprawić że ja odczuwamy, czasami szczególnie mocno.

Z czego, a contrario wynika że ludzie i ich uczynki, które budzą zażenowanie i wstyd, z patriotyzmem niczego wspólnego z pewnością nie mają.

Więc tak dzisiaj - oglądając telewizyjne relacje z tego, co się już za kilka godzin będzie działo na ulicach naszych miast, czy też bezpośrednio w tym uczestnicząc, ale także przez całą resztę roku,  chyba dobrze byłoby stosować taki właśnie filtr. Nie ma kompletnie niczego wspólnego z patriotyzmem coś, czego musimy się wstydzić. A bardzo niewiele beznamiętne oficjałki pod pomnikami i pamiątkowymi płytami.

wtorek, 6 listopada 2012

Projekt uchwały RM





Uchwała Nr 
Rady Miejskiej  Wadowice
z dnia ........
W sprawie zmiany Statutu Gminy Wadowice



 Na podstawie art. 18 ust. 2 pkt 1, art. 22 i 40 ust. 2 pkt 1 ustawy z dnia 8 marca
1990 r. o samorządzie gminnym (tekst jednolity Dz. U. z 2001 r. Nr 142, poz. 1591 z późn.zm

Rada  uchwala co następuje:

&1

W Statucie Gminy Wadowice przyjętego uchwałą RM w dniu 28 grudnia 2000r dokonuje się następujących zmian.

Zmienia się treść Załącznika nr 4 do Statutu - Regulamin Rady Miejskiej w Wadowicach, poprzez zmianę brzmienia & 23 punkt 2, dodanie w paragrafie 23 Regulaminu  punktu 3 oraz zmianę brzmienia &24 pkt 1 ustęp ???

Zmiany przybierają postać kolejno:
Paragraf 23 punkt 2 otrzymuje brzmienie -

Inicjatywę uchwałodawczą posiadają komisje Rady, Burmistrz, grupa co najmniej 5 radnych oraz grupa co najmniej 200 obywateli, posiadających czynne prawo wyborcze oraz wpisanych do stałego rejestru wyborców na terenie Gminy.

Dodany punkt 3 zyskuje treść:

 Projekt uchwały złożony przez mieszkańców, winien spełniać wymogi wynikające
z & 24 pkt.1 ust a-g Regulaminu Rady oraz zawierać:
1)listę z podpisami co najmniej 200 mieszkańców popierających przedkładany projekt,
zawierającą: na każdej stronie tytuł projektu uchwały oraz tabelę z: imieniem
i nazwiskiem, adresem, nr PESEL i własnoręcznym podpisem każdego
z wnioskodawców,
2) Imiona i nazwiska nie więcej niż trzech reprezentantów wnioskodawców, nazywanych dalej grupą inicjatywną, upoważnionych do wszelkich potrzebnych czynności związanych z tokiem procedowania projektu uchwały.


Paragraf 24 pkt 1 ust ??? otrzymuje brzmienie -

Projekty uchwał Rady przygotowywane przez Burmistrza, grupę radnych lub grupę obywateli opiniują właściwe komisje Rady. Opinie komisji są odczytywane na sesji Rady przez przewodniczącego komisji.


&2

Wykonanie Uchwały powierza się Burmistrzowi Miasta Wadowice



Moim zamiarem jest dostarczenie tego projektu wszystkim wadowickim radnym za pośrednictwem Przewodniczącego p. Z.Szczura, oraz podanie go do wiadomości Burmistrz p. E.Filipiak. Mam nadzieję ze znajdą się radni, którzy zechcą wziąć tą sprawę za swoją, złożyć jako oficjalny projekt uchwały i pilotować ją w procesie legislacyjnym na sesjach komisji i posiedzeń plenarnych. RM.



poniedziałek, 5 listopada 2012

Kamińska, Petek, Odrozek, Klinowski i Janas

Partycypacja teraz!

Obywatel Wadowic daje wam pretekst, powód i doskonałą okazję żebyście, bez żadnych tarć, wspólnie nad czymś popracowali. I to już, teraz - żeby na listopadową sesję RM zgłosić Szczurowi projekty uchwał.
Tutaj: wszystkie potrzebne informacje o tym, czego od Was oczekujemy. Do czego chcemy przekonać.

Ja dzisiaj o świcie poświęciłem pół godzinki na analizę Statutu Gminy Wadowice - i ze zdumieniem odkryłem że ten nie przewiduje czegoś tak oczywistego, jak obywatelskie projekty uchwał. To kolejne dla Was zadanie  na już- zmiana Statutu. Chcę zobaczyć tych radnych, którzy podniosą rękę przeciwko mieszkańcom.
Wszyscy chcemy.

Tak więc - dość kręcenia i wymówek typu - a bo on nie poparł, a bo ja chciałem ale tamci...  - dajemy Wam dwa, bardzo konkretne pomysły- jest Was pięcioro - dokładnie tylu ilu potrzeba żeby zgłosić projekt uchwały - do roboty więc.


Przy okazji - ciekawostka - w Statucie jest zapis który spowodował że uśmiałem się do łez. Mianowicie o tym że gdy Rada ma omawiać sprawy związane z tajemnicą państwową, to obrady mogą być utajnione. Przepis nie dość że niespójny, ba - sprzeczny z obowiązującym prawem - z faktu bycia radnym w żadnym razie nie wynika uprawnienie do dostępu do informacji niejawnych - to w mojej ocenie pokazujący że Status jest kalką jakiegoś uchwalonego gdzie indziej gniotka.

niedziela, 4 listopada 2012

Wtopa Rzepy

dno Palikota.


To że zamglony Jarosław z wybuchowym Antkiem snują swoją smutną opowieść, wiemy od zawsze.
To że media są jakie są, także. Ba, od kilku miesięcy  wiemy także, od pana Miecugowa, że to nasza wina:)

Ale Janusz Palikot, w porannym programie mówiący z emfazą że wyniki prac Komisji Millera powinny wylądować w koszu a rząd natychmiast podać się do dymisji, a w wieczornym ordynujący Jarosławowi pobyt w psychiatryku, to coś znacznie więcej. To znak czasów. Kolejny żywy dowód na to że tam, gdzie łączą się media z polityką, obydwie te dziedziny stają się swoją własną karykaturą. Coraz częściej i coraz bardziej.

Siadając rankiem do komputera byłem przygotowany na długi, kilkustronicowy tekst. Teraz jednak wolę trochę sobie pomilczeć. Niech resztę dopowiedzą gruzy i ruiny, w które systematycznie obracają naszą demokrację, splątani w niemoralnym ale tez nierozerwalnym uścisku, politycy i dziennikarscy celebryci.



piątek, 2 listopada 2012

Lider Klinowski

czyli primus inter pares. 

O problemach Mateusza z wybujałym ego, o trudności z słuchaniem - a w każdym razie ze skutecznym słuchaniem - takim, które w efekcie przynosi tu i tam zmianę kursu -o eksponowaniu siebie i nadużywaniu słówka "ja" słyszałem już we wszystkich możliwych kontekstach, przy dziesiątkach,  jeśli nie setkach, okazji. Sam także czasami miałem z tym problem, kilkakrotnie w różnych miejscach o tym pisałem.
Nadal się zresztą z tego nie wycofuję - uważam że problem istnieje - a Klinowski powinien zadbać o łagodzenie jego negatywnych skutków, przynajmniej poprzez  skuteczniejszą komunikację, inny sposób narracji o tym co i dlaczego się dzieje.
Osobowości i charakteru przecież nie zmieni:)

Ok, mamy więc problem z Klinowskim. Ale - jak poważny?
Ostatnie wydarzenia - zwłaszcza komentarze niektórych stale aktywnych obserwatorów, pokazały że problem wymknął się spod kontroli. Nie Klinowskiemu - ale Wam.
Skupię się tylko na jednym zarzucie - postulacie, który usłyszałem w ostatnich dniach - na jednym, bo w nim koncentruje się czy zawiera, cała reszta pomniejszych.

Lider - samozwaniec. Taki m.in głos usłyszałem pośród ostatniej fali rozmów i komentarzy.
Usłyszałem i szlag mnie trafił.
Pomyślałem - zaraz, zaraz - czy jest coś o czym nie wiem? Czy Klinowski pozbierał kilkunastu przerośniętych po siłowniach i zapłacił im żeby zastraszyli innych liderów? Dokonał siłowego przewrotu w lokalnych środowiskach opozycyjnych? Czy może, nie wiem - jakiegoś pełzającego zamachu stanu nieczystymi metodami? Czy też w inny sposób pozbył się pozostałych liderów?
No i - najistotniejsze co mnie ominęło - KTÓRYCH to liderów pozbył się Klinowski??

Czy nie było, nie jest, raczej tak że Mateusz sięgnął po prostu po to, co od zawsze leżało na ulicy? Sięgnął nie wkładając sobie koronę na łeb, tylko będąc po prostu najaktywniejszym, a przy okazji najlepiej przygotowanym działaczem na lokalnym rynku? Starsi opozycjoniści niejednokrotnie dopominają się o uznanie iż istnieli na długo przed Klinowskim. Oczywiście że tak. Istnieli, coś tam próbowali ugrać, ale bolesne fakty są takie że ugrali niewiele bądź zgoła nic. Kiedy ostatnio byłem w UM - tabliczka na drzwiach gabinetu  Burmistrza nadal głosiła że stanowisko piastuje Ewa Filipiak.

Powodów fiaska starań "starej" opozycji, w tym także obiektywnych, przez nich niezawinionych lub lepiej powiedzieć - na które nie bardzo mieli wpływ - było oczywiście wiele.
Ale był też jeden całkiem subiektywny. Lokalna opozycja nigdy nie tworzyła w miarę przynajmniej, jednolitej grupy - i zawsze była pozbawiona głowy. Twarzy. Lidera właśnie.

To nie miejsce na dokonywanie jakichś pogłębionych analiz politologicznych - ale na jedno zwróćcie uwagę i wbijcie sobie do głowy - wybory dla PO wygrywa Tusk, pozycję dla PiS utrzymuje Kaczyński - dla Palikotów - Palikot. Itd. itp.
Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele - nie będę ich tutaj omawiał - najistotniejsze że tak właśnie jest. Ugrupowanie pozbawione silnego, rozpoznawalnego, charyzmatycznego lidera najzwyczajniej w świecie nie ma żadnych szans na skuteczne zawalczenie o głosy wyborców.

Tak więc - "ucieranie" Klinowskiego powinno trwać. Zmuszanie go do lepszej komunikacji, wchodzenie z nim w merytoryczne spory, naciskanie o maksymalny wysiłek - podsuwanie pomysłów, domaganie się wizji na powyborczą przyszłość - on to po prostu musi udźwignąć, to jego obowiązek. Jest tylko pierwszym pośród równych.

Ale kwestionowanie jego pozycji w ogóle, to ogromne ryzyko. Na które możecie sobie pozwolić wyłącznie w sytuacji, w której macie gotowego do natychmiastowego działania innego lidera.
Macie?


Wciąż czekam na "spotkanie wszystkich ze wszystkimi". Mam nawet w głowie od dawna gotowy konspekt tematów o których chciałbym żeby wszyscy porozmawiali. Wygląda jednak na to że w pierwszej kolejności wszystkie środowiska, raz na zawsze powinny zadeklarować - dokąd tak naprawdę zmierzamy. I jakimi metodami.
Naszą narodową specjalnością czy też charakterystyką, stało się obmierzłe dla mnie zdanie - miało być tak dobrze a wyszło jak zawsze. Obyśmy nie musieli go sobie powiedzieć za dwa lata, po kolejnych dla opozycji przegranych wyborach.

Czekam więc na, od dawna zapowiadane spotkanie. Najwyższy już czas żeby działania środowisk opozycyjnych miały ręce i nogi.
Oraz - głowę:)





poniedziałek, 29 października 2012

Śmieciowy problem?

Życiowy problem.

Obserwując komentarze po "śmieciowej akcji"  Inicjatywy, na obu wadowickich portalach prócz o paranoję ocierającego się gęgania niektórych, prócz oczywiście, jak zawsze, zgodnego z rzeczywistością, opisu akcji w gadzinówce - jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Wielu ludzi desperacko, niejako na siłę, szukało powiązania pomiędzy śmieciami zebranymi przez nas na terenach zielonych gminy z... koszami na śmieci. Właściwie z ich brakiem. I nie znajdując, poddawali w wątpliwość sens tego działania.

Tak mocno utkwiła w głowach komentatorów wypowiedź Burmistrz że koszy nie będzie, bo do koszy ludzie wyrzucają swoje śmieci że nijak nie potrafiła się do nich przebić świadomość że i sama akcja - a przede wszystkim problem - jest znacznie szerszy. W proporcji do sprawy, kosze mają znaczenie raczej symboliczne - wskazujący stosunek i stopień jej rozumienia przez władze gminne. Co udowodnił, w swoim stylu, rodem z teatru absurdu, komentując sprawę Rzecznik UM. Tak, w osobie Stanisława Kotarby jednoosobowo wypełnia się postulat  wg którego tragizm staje się swoim własnym prześmiewcą. Ale zostawmy.

No więc - jak nie o kosze to o co? Ano - o wiele spraw.
Ja dzisiaj tylko o jednej z nich.
Ścieżki rowerowe.  Brzegi Skawy aż się proszą żeby w taki właśnie sposób je zagospodarować. Natężenie ruchu drogowego we wszystkich kierunkach w granicach gminy jest tak ogromne że rowerem poruszają się już tylko nieliczni, najbardziej wprawieni w bojach wyczynowcy. A i oni miewają ogromne problemy, czasami ocierające się o śmiertelne zagrożenie. Sensowne rozplanowanie i poprowadzenie ścieżek umożliwiło by dojazd praktycznie do samego centrum miasta tak z północnych jak i z południowych peryferii gminy. Prócz oczywistych korzyści komunikacyjnych, zdrowotnych, rekreacyjnych dla mieszkańców w znacznym stopniu rozwiązałoby to problem dzikich wysypisk śmieci. Bo te powstają głównie tam, gdzie teren jest w żaden sposób nie zagospodarowany i praktycznie wcale nie uczęszczany.
Proste ?- ba, nawet bardzo - tylko że wymaga myślenia o gminie jako o całości - która składa się z czegoś znacznie więcej niż plejady replik w centralnym punkcie miasta.

No i jeszcze słówko o pieniądzach - dla myślących kieszenią:) - jeżeli ścieżek nie wykonywałby gigant miejskich inwestycji - Condomos(czy jakoś podobnie) - to gminę stać na tą inwestycję bez najmniejszych problemów. Dowód - Gmina Łąck - z budżetem 7-krotnie niższym(!) niż wadowicki - już dzisiaj posiada 30 km ścieżek rowerowych.  A na jakimś etapie realizacji jest kolejne 20 km.
A to tylko pierwszy z brzegu przykład, odnaleziony w ciągu kilku sekund w sieci.

Tak więc istnienie koszy to problem raczej cywilizacyjny niż istotowy. Istota problemu gospodarowania władz na własnym terenie leży zupełnie gdzie indziej.
Nasi radni, asystenci, rzecznicy i pomocnicy zamiast pracować - walczą. Z kim walczą? Ano z komuną. O co walczą - ano o wypłatę z gminnej kasy. Oni juz nawet nie są jak ten partyzant z dowcipu, co to dwadzieścia lat po wojnie tory wysadzał - ten przynajmniej wierzył że tak trzeba. W co wierzą ludzie którzy decydują o losach naszego otoczenia - trudno dociec. Z pewnością nie wierzą że od kilkunastu już lat mamy XXI wiek.



piątek, 26 października 2012

Sprzątałem u Salachny

czyli coś się z jaskini wysypuje.


Zebrałem 400 litrów śmieci, panie radny. W nieco ponad dwie i pół godziny.

Tak, tak, panie przyboczny dogadywaczu z boku - wszystko to  w promieniu może kilometra od pańskiej jaskini. Część ciągle tam jest - nie zdołałem zapakować jej do worków.





czwartek, 25 października 2012

Darmowe porno

Czyli gówno nie wyborcy

Czytając jakiś czas temu felieton o kondycji mediów, natknąłem się na takie, ciekawe, bo nowe dla mnie stwierdzenie - otóż dla prywatnych platform telewizyjnych człowiek z wykupionym podstawowym czy tylko trochę rozszerzonym abonamentem, to widz. Klientami są wyłącznie posiadacze pakietów typu PREMIUM.
Praktyczne znaczenie ma to takie że tylko klient ma jakieś prawa. Może coś tam negocjować, mieć jakieś oczekiwania o których w ogóle ma z kim porozmawiać, jest jakimś dla firmy partnerem.

Bezpośrednio po lekturze upewniłem się u żony, bo sam telewizję oglądam gdzieś pomiędzy wcale a mało, że opłaca pakiet premium. Klasa. Jesteśmy, ściślej -  żona jest - klientką.

Tak uspokojony, przez jakiś czas o tym nie myślałem, aż do wczoraj. Pisałem już że przebrnąłem przez  relacje wideo z posiedzenia Komisji Inicjatyw. I właśnie tam, prócz spraw i sprawek około-szpitalnych, usłyszałem coś , co przypomniało mi  o rozróżnieniu - widz - klient.
Nieskutecznie ukrywający urazę p.Jończyk, w którymś tam momencie mówi do M.Klinowskiego - pańscy wyborcy coś tam, coś tam.
No i właśnie "coś tam" po tych słowach we mnie zaskoczyło.

Pomyślcie- - kiedy politycy zaczynają używać słowa "wyborcy"?
Pierwsza intuicja mówi wam pewnie - przed wyborami. To także - ale przecież nie pisałbym o czymś tak oczywistym:)

Refleksja która mi towarzyszy od kilku dni, jest taka że politycy używają tego słowa, w korelacji z licznymi czasownikami - chcą, oczekują, żądają, pragną, potrzebują, mają prawo, są zainteresowani, w ich interesie - w sytuacjach w których klamka już dawno zapadła, decyzje zostały podjęte i tak naprawdę niczego nie da się już zmienić. Tak było w przypadku Starosty, któremu do głowy nie przyszło żeby o zdanie zapytać wyborców ZANIM podjęte zostały kluczowe decyzje - ale tak tez jest w polityce w ogóle.

Sytuacje o którym mówię - te w których przeciętny człowiek jest wyborcą, mimo iż akurat nie ma wyborów są jak włączanie gratisowo, na miesiąc, kanałów soft porno dla widzów. Niczego to w ich statusie widza nie zmienia, niczego firmę nie kosztuje, ale ma prosty cel - widzowie mają się poczuć zaopiekowani, wyróżnieni - żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy zbyt często zmieniać operatora. Tak, tak - zbyt często - bo jeśli operatorów jest zaledwie kilku, to normalne migracje widzów w niczym im nie szkodzą - w średniej a już na pewno długiej perspektywie, wszystko się ładnie bilansuje.

Jakie więc wnioski z tak poprowadzonej analogii? Ano - status kosztuje. W przypadku telewizji bycie klientem pewnie około stu złotych miesięcznie.

Jaką walutą trzeba płacić żeby mieć wyższy status w polityce? Prócz wszystkich cynicznych odpowiedzi które się cisną na usta - jedna dość nieśmiało wyciąga łapkę żeby ją zauważyć - żebyśmy w sposób ciągły, trwały byli klientami, wyborcami trzeba się angażować. Organizować. Brać udział.  W kupie siła. Z tym że to musi być żywa, świadoma i gotowa na ponoszenie kosztów kupa.

Polityce trzeba się okupić, nie ma na to rady.
Albo - pozostać widzem, czekającym na, co kilka lat włączane, pasmo dla dorosłych.

wtorek, 23 października 2012

Starosto Jończyk dlaczego nie referendum?

Powiatowi Radni -no właśnie - dlaczego nie?

O referendum lokalnym większość z nas przywykła myśleć wyłącznie jako o narzędziu stosowanym przy próbie odwołania władz samorządowych. Co jest z jednej strony usprawiedliwione historią samorządowych bojów w naszym mieście i okolicy - pamiętamy referenda w Wadowicach i niedawne w Kalwarii - z drugiej zaś strony jest tylko jedną i to wcale nie najważniejszą sprawą którą można w ten sposób rozstrzygać.

Sprawa szpitala pozostawała trochę z boku moich zainteresowań, zakładałem że zajmują się nią liczni i bardziej zorientowani niż ja - dlatego pomysł ten stawiam dopiero dzisiaj - po lekturze tekstu  o staraniach Starosty o gminną dotację.

Jeżeli w jakiejkolwiek sprawie ma mieć zastosowanie Ustawa o referendum lokalnym w naszym powiecie to właśnie w tej. Sprawa leży w żywotnym interesie dokładnie wszystkich mieszkańców, inwestycja ma pochłonąć połowę rocznego budżetu(!) powiatu, co oznacza w praktyce do absolutnego minimum na wiele lat, sprowadzenie finansowania innych celów i zastopowanie innych inwestycji, wyprzedaż majątku - w związku z dekoniunkturą prawdopodobnie po bardzo niekorzystnych cenach, zadłużenie po same uszy -  słowem - skutki tej akurat decyzji jak żadnej innej, będziemy ponosić dosłownie wszyscy.

Jest też temat istnienia szpitala bardzo zapalny politycznie - kilkusetosobowa załoga w przypadku niepomyślnej dla nich decyzji jest w stanie napsuć sporo krwi decydentom, co w oczywisty sposób wpływa na ich racjonalną ocenę w tej sprawie.

Tym bardziej pytam - dlaczego nie referendum? Nawet dzisiaj - nie jest jeszcze za późno. Odstąpienie od umowy z wykonawcą  będzie kosztowało Powiat tylko ułamek kwoty którą trzeba będzie zapłacić za jej zrealizowanie. Uchwałę Rady Powiatu da się zmienić kolejną.
Nie mam całkowitej pewności - nie jestem prawnikiem - ale na pierwszy rzut oka nie ma poważnych, formalnych przeszkód żeby to przeprowadzić.

A jeżeli się mylę i już nie ma sposobu żeby oddać decyzję mieszkańcom to powiatowym Radnym i Staroście chce powiedzieć - spapraliście to, panie i panowie. Rozpisanie referendum dawało wszystkim szanse na solidne, pogłębione przemyślenie i policzenie tego projektu.
Który ani przemyślany ani policzony z całą pewnością dokładnie nie jest.

czwartek, 18 października 2012

Niemowlęta w przechowalni

czyli koszty postępu.

Wyodrębniam to zagadnienie z chaotycznej i burzliwej rozmowy o konserwatyzmie w nadziei że jakoś się nam w końcu uda ją ogładzić.

Wyciskały nam w ostatnich dniach łzy prawie wszystkie media, obrazkami i opowieściami o horrorze we wrocławskim żłobku. Padało tysiące  najczęściej kompletnie absurdalnych pytań i komentarzy, w tym także politycznych. Zwyczajnie - dziennikarski i komentatorski bełkot, mający robić wrażenie odpowiedzialności i profesjonalizmu.

Nie udało mi się natomiast wyłowić z tej kakofonii pytania dość zasadniczego w całej tej sprawie.
Więc ja je sobie zadam. Obywatelowi je zadam. Wam wszystkim je zadam.

Co takiego sprawiło że rodzice do przechowalni oddają 6-cio miesięczne niemowlęta?
Do przechowalni dodam, prywatnej, prawdopodobnie bardzo kosztownej?

Czy można bez większego ryzyka powiedzieć ze to była właśnie cena postępu, o ocenę której się dopominałem? Czy efekty pracy obojga rodziców, dająca im mieszkanie w lepszej dzielnicy, solidniejszy samochód i wyższą pozycję społeczną to postęp? Zapewne tak. Czy to co spotkało ich dzieciaki, ale przecież nawet gdyby nic aż tak drastycznego się nie stało, nawet sama rozłąka z niemowlakiem - jest czy nie jest, kosztem tego postępu?

Pokazuje indywidualny przypadek bo dość dobrze obrazuje generalne zjawisko - postęp ma swoją cenę. Czasami widoczną gołym okiem, czasami rachunki przychodzi płacić w przyszłości - ale wystawiamy weksle. I nikt nigdy ich za nas nie wykupi.

 A ludzie którzy zdają sobie z tego sprawę, ludzie dla których postęp nie jest złotym cielcem, nie jest dobrem  samym w sobie, wcale niekoniecznie muszą być wstecznikami, betonami  czy jak tam ich jeszcze raczy określić, nadający światu rozpęd, postępowiec.

środa, 17 października 2012

Konserwatyzm to ciemnogród?

czyli o pisarce o której tylko słyszałem.

Ale zanim o niej - króciutka, blogowa opowieść o wartościach konserwatywnych.
Stawiam wam przed twarzami lustro - przeglądnijcie się w nim. A dopiero później odpowiadajcie sobie na pytanie z tytułu.


Prawo. Konserwatysta twierdzi ze prawo nie może nigdy stać się pretekstem, usprawiedliwieniem do łamania prawa. Innymi słowy - że jest coś więcej - coś ponad, stanowionym prawem. Minister Gowin nazwał to coś ostatnio duchem prawa. Najszerzej, najogólniej opisuje to coś pojęcie prawa naturalnego. Filozofia chrześcijańska będzie widziała tu miejsce na realizację woli boga - i żeby pułapki tej uniknąć powiem tylko że prawo naturalne daje się, wyprowadzać także z innych źródeł. Daje się i było wyprowadzane -to koncepcja znacznie wcześniejsza niż chrześcijaństwo.

Własność. Tu przede wszystkim prywatna. Jest święta, nienaruszalna i powinna być chroniona przez prawo i państwo. Prawo do posiadania i dysponowania własnym majątkiem jest podstawowym warunkiem istnienia  wolnego rynku. Tez znów - jeżeli musi być w jakiś sposób regulowany to zawsze poprzez prawo nigdy zaś ręcznie sterowany przez urzędników.

Rodzina. Człowiek to istota wspólnotowa. Tak biologiczne, gatunkowe jak i społeczne np narodowe przetrwanie warunkowane jest tą wspólnotowością. Z oczywistych więc powodów konserwatysta w tej najbardziej naturalnej wspólnocie upatruje siły, dobrobytu oraz przede wszystkim przetrwania właśnie -  klanu, plemienia,  narodu.

Tutaj słówko o tak powszechnie dyskutowanej, rzekomej "dyskryminacji" osób homoseksualnych. Otóż o ile wiem, prawo w żaden sposób ich nie dyskryminuje.
Korzystając ze zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego społeczeństwo promuje natomiast rodziny. To kompletnie coś innego.
Na marginesie jeszcze dodam że patrząc na sytuację demograficzną w Europie, a już szczególnie w Polsce,   promuje stanowczo zbyt słabo.

Moralność. Oczywistym dążeniem czy też postulatem, wymaganiem wobec moralności jest, by jej zasady  były względnie powszechne. Przez co rozumiem żeby jednolicie obowiązywały w jak najszerzej rozumianej wspólnocie. Ideałem byłoby oczywiście gdyby obowiązywały ludzkość. Za bardzo dobrze można uznać, gdy obowiązują w danych kręgach kulturowych.
Najprościej - im powszechniej akceptowana norma tym lepiej.

Jak więc zapewnić tą względną powszechność?
Na jakie jej źródło wskazać żeby ludzie powszechnie uznali że tak właśnie a nie inaczej powinni postępować?
Konserwatysta powie najczęściej- powinniśmy postępować zgodnie z wolą boga, zgodnie z jego przykazaniami. W ostatecznym rozrachunku to bóg decyduje i osądza co jest dobre a co złe.
I uzyska  - z jednej strony - najsilniejsze z możliwych ulokowanie moralności -a w związku z tym pożądaną powszechną obowiązywalność  z drugiej zaś strony, zrozumiały bunt ludzi niereligijnych.

Z tym buntem, a właściwie z obowiązywalnością moralności, można sobie oczywiście radzić - zastępując wolę boską np kantowskim imperatywem moralnym - ale że zrozumienie Kanta przekracza zazwyczaj możliwości studentów studiów niefilozoficznych , mających nawet kilku semestrowy kurs filozofii - to trudno wymagać żeby tak budowana moralność była powszechnie akceptowana.
Innymi słowy - o ile moralność daje się prowadzić inaczej niż od boga - to nie ma sposobu żeby ją skutecznie implementować w ludzkie masy.


Ok, więc - gdzie w tym wszystkim Masłowska? Otóż dzisiaj przeczytałem iż została wściekle zaatakowana przez lewicowych publicystów, bo udzieliła całkiem przytomnego, w mojej opinii, nacechowanego konserwatyzmem, wywiadu. Co ciekawe - środowisko Krytyki Politycznej użyło sformułowania że zaprezentowała "debilne, konserwatywne poglądy".

Przyglądnijcie się liście powyżej, przeglądnijcie się w lustrze - kto wie, może także jesteście debilami? :)






poniedziałek, 15 października 2012

Szczególnie ważne dla mnie komentarze.

Kopiuje żeby nie umknęły uwagi.


Anonimowy14 października 2012 23:39

Nawet życzliwych Pan zraża do siebie, oby to się nie skończyło tak jak jest na Pana blogu "Murzyn zrobił swoje, murzyn odchodzi" tam w odpowiedziach nakreślono charakterystykę Pana osoby . Wniosków żadnych Pan nie wyciągnął , proszę się zastanowić nad sobą .Usuń



Mateusz Klinowski15 października 2012 09:21

Życzliwi, ale nic nie robiący, niestety nie są mi do niczego potrzebni. Ludzka życzliwość jest wspaniała, ale niestety nie wygra się nią wyborów. Potrzebuję ludzi do pracy, a nie do robienia politycznego PR'u i dobrej miny do złej gry.

Zrażajcie się Państwo - proszę bardzo. Ja jednak będę robił swoje. I zastanawiam się nad sobą bardzo często, jak również nad uchwałami, które głosuję, nie kierując się tym, czy ktoś się zrazi wynikiem mojego głosowania.Usuń



dziadunio15 października 2012 12:12

Przede wszystkim nie wygra się ich bez ludzkiej życzliwości. Bez ludzkiej życzliwej oceny tego co i w jaki sposób robisz. Tak naprawdę dopiero dzisiaj zrozumiałem w jakim miejscu się różnimy. Mnie interesowała, interesuje i będzie interesowała wyłącznie rewolucja partycypacyjna. Tzn taka która odbędzie się poprzez partycypacje i w imię partycypacji. Dla ciebie w którymś momencie, stało się ważne czysto mechaniczne pozbycie się dotychczasowej władzy. To dlatego ty, jako swoja robotę pokazujesz tony papierów a ja uznaję ze one mają znaczenie trzeciorzędne, a za najważniejsze czego udało ci się dokonać to rozbudzenie zainteresowania ludzi.

To praca z ludźmi a nie z papierami może przynieść efekt w postaci wygranych wyborów. Oraz - co ważniejsze - długotrwały efekt w postaci ich stałego uaktywnienia się, partycypacji właśnie. Choćby poprzez działania w Radach Osiedli czy sołectw o których dziś nikt nic nie wie. Łącznie z tobą. Usuń


Każda władza się zużywa, obrasta w układy, wcześniej -później korumpuje. I dlatego tak wielką wagę przywiązuję do angażowania możliwie najszerszej grupy ludzi, do przekonania ich że są pełnoprawną częścią społeczności a ich głos istotny i wysłuchiwany. Nie jesteśmy tego w stanie zrobić na skalę większą niż gmina - być może nawet tutaj się nie powiedzie - ale to nie oznacza że nie powinniśmy, nie MUSIMY, próbować. 

Opozycja przez duże JA

czyli słów kilka o Mateuszu Klinowskim.


"Srajcie! -  powiedział Król. I dwadzieścia tysięcy podwładnych wypięło się i zaczęło srać, albowiem było to w tych czasach gdy słowo królewskie było prawem."

Wahałem się czy użyć tego właśnie, soczystego cytatu, zapamiętanego skądś, nie pamiętam już dzisiaj z jakiej , przeczytanej kilkanaście lat temu, książki.

Wahałem się, ale tak sobie myślę że choćbym napisał tekst na kilkanaście tysięcy znaków i tak lepiej nie opiszę na czym polega problem z Mateuszem.

W wielu, wielu miejscach poświęcałem sporo uwagi jego zasługom dla lokalnej społeczności. Licytacja jaka odbyła się pomiędzy nim a radnymi Odrozkiem i Janasem w komentarzach do poprzedniego wpisu nijak nie pokazuje ich pełni. To nie ilość wyprodukowanego papieru, wniosków, doniesień, wystąpień, nie ilość sądowo-urzędowych bojów stanowi esencję aktywności Klinowskiego.

Ja myślę że to co naprawdę istotne w jego lokalnej aktywności, to na niespotykaną w historii wadowickiego samorządu skalę, rozbudzenie zainteresowania mieszkańców naszymi wspólnymi sprawami.
Oddaje mu to i tak sobie myślę ze nikt mu tego nie będzie próbował odebrać.
.
Drugą w szeregu istotności jego zasługą, jest zogniskowanie na sobie całego odium niechęci, obstrukcji i nienawiści - jakiej nie szczędzą mu zawsze wierne fisze. Taki układ sprawia że znacznie łatwiej pozostałym opozycyjnym radnym, ale nie tylko - w ogóle, szeroko rozumianej opozycji, funkcjonować. Klinowski daje nam swoje plecy, za którymi można się schować, podczas gdy gros magistrackich ciosów on bierze na klatę.

I gdyby trzy ostatnie akapity wyczerpywały jego charakterystykę - pewnie nikt nie miałby cienia wątpliwości że zostanie, jak o to pytał jeden z komentatorów, metaforycznym Chrystusem Wadowic.

Cóż - kiedy istnieje jeszcze druga strona medalu, opisana cytatem na wstępie.

Nie mówię tu o własnych odczuciach - choć przyznaję ze mimo iż ja akurat nie jestem jakoś szczególnie łatwopalny i całkiem nieźle radzę sobie z jego stylem - to i mnie przynajmniej kilkakrotnie dopiekł "do żywego"

Gdybym miał cierpliwość i czas, przywlekłbym tutaj jego wypowiedzi, aroganckie, lekceważące, buńczuczne a czasem nawet obraźliwe, którymi uraczył ludzi, którzy w zasadzie w lokalnych sprawach stoją po jego stronie, ale w jakieś partykularnej sprawie, w jakimś szczególe, mieli wątpliwości czy odmienne zdanie.
Zresztą - nie ma takiej potrzeby, bo tak sobie myślę że i Klinowski i zwłaszcza adresaci doskonale je pamiętają.

Rewolucyjny zapał, zabieganie i natłok spraw o których trzeba pomyśleć wiele usprawiedliwiają. Ale z całą pewnością nie usprawiedliwiają wszystkiego. Zwłaszcza wówczas gdy odpychanie ludzi od siebie oznacza w naszym układzie - odpychanie ich także od sprawy.

Tak więc problem z radnymi Odrozkiem i Janasem polega na ich bierności. Problem z radnym Klinowskim - na jego werbalnej nad-aktywności.

Klepie mi Mateusz, jak mantrę jakąś w ostatnich czasach hasełko - mniej blogowania więcej blokowania.

Więc i ja uraczę go hasełkiem - więcej słuchania, mniej pyskowania.

piątek, 12 października 2012

Odrozek, Odrozek, ech ten Odrozek

czyli Heniek się dziwi.

Posiada Henryk Odrozek bloga, a jakże.
Do komunikacji z mieszkańcami go posiada.

Ślicznie w zasadzie - tylko treści jakoś brak.
Gdy nam kiedyś złożył świąteczne życzenia, to niewiele brakowało, żeby na kolejny rok nienaruszone wystarczyły.

Potem poszperał za lustrem - i znów - cisza. Nuda. Nic się nie dzieje.

Komisja rewizyjna - radny nie ma opinii.
Afera z dziennikiem budowy - nic.
Uchwała o ściganiu krytyki - ani słowa.
O sprawie świńskiej zagrywki Płaszczycy - ani mru mru.
Stosunek do rewitalizacji - Henrykowi nic nie klawiszuje.
Uchwała śmieciowa - wie ktoś co myśli Heniek?
Itd, itp.

Podczas gdy miasto tętni, huczy i fermentuje w dziesiętnych sprawach i tematach - od radnego Odrozka nie kupicie ani chrząknięcia.

Tzn - ja raz kupiłem. Dowiedziałem się pokątnie, o wyrażonej przez Odrozka pretensji -  że to Klinowski szczuje dziadunia przeciwko niemu.
Co oznacza, poza wszystkim, także i to ze Henryk nie tylko nie pisze niczego o sprawach miasta. On też raczej niczego nie czyta. Bo biorąc pod uwagę choćby liczbę publicznie przecież prowadzonych sporów, kontrowersji a czasem nawet złośliwości pomiędzy Mateuszem a mną - pomysł że mógłbym dawać się jakoś sterować jest kuriozalny.

Kuriozalny tym bardziej ze bodaj czy nie jako pierwszy, mówiłem publicznie o ewentualnej kandydaturze H.Odrozka na stanowisko Burmistrza w najbliższych wyborach.

 Henryk - przestań się dziwić. Zacznij dawać oznaki życia, bo inaczej ktoś wpadnie na pomysł, żeby cię opchnąć do Madame Tussauds.

czwartek, 11 października 2012

Aborcja

Uderzenie wyprzedzające.

Spokojnie, duet Gowin-Ziobro nie przepchną tego kuriozalnego gniota.

Jestem całkowicie przekonany że to demonstracja na zasadzie - nie podskakujcie, bo zrobimy wam jeszcze większe kuku.

A przy okazji będzie to kolejna okazja żeby sprzedać Tuska jako męża opatrznościowego, ostoję rozsądku i wyważenia. Kolejny raz rozpali w sobie święty ogień, osmali niektóre platformiane gęby jego płomieniem a z sejmowej trybuny będzie bronił społecznego konsensusu wokół tej sprawy.

Ech, polityka u nas staje się zbytnio przewidywalna.
Z jednej strony - potężnie mnie nudzi - z drugiej - sam nie wiem czy tęsknie za tym, żeby coś zaczęło się dziać.

Bo to "coś" też nie będzie niczym nowym.
Czego jak czego, ale powiewu świeżości  spodziewać się nie mamy najmniejszych powodów.

środa, 10 października 2012

Maleńczuk. Dla tych co oni wiedzą że dla nich:)

http://www.youtube.com/watch?v=a3onSh3kDeM

Albo - posłuchajcie sobie Maćka jeszcze, ja mam na niego dzisiaj nastrój:)
A, tak - pamiętam go grającego "na stricie".

 Gienka Loskę poznałem w czasach studenckich - wypiliśmy razem kilka piw w knajpie na Małym Rynku.
http://www.youtube.com/watch?v=PHO2pKtZ9-g

A to poznałem na koncercie w Zabrzu. Brrr, wszędzie tylko nie do Zabrza.
Ale koncert był rewelacyjny.

http://www.youtube.com/watch?v=3kdWvEJbjC0

No i coś na dzień kobiet. Że co? Że to nie dzisiaj? A w cholerę z marcem, w marcu mnie tu nie było:)
http://www.youtube.com/watch?v=8tQHN8OFHDQ&feature=related

No i to by było na tyle. Muzyka to nie jest moja mocna strona - zawsze  bardziej słucham tekstu niż słyszę nuty:)
http://www.youtube.com/watch?v=7F8njkvbsj4

Wstrząśnięty

nie zmieszany.

 W Gdańsku w tych dniach odbędzie się duża blogerska impreza.  Rzuciłem okiem na komentarze dotyczące nawet nie samej imprezy, co blogowania w ogóle.
I stad wstrząs.
Cała masa dziamolenia że eee, blogerzy to jednak nie dziennikarze, że gdzie naczelny, gdzie wydawca, gdzie inni oceniacze naszej pracy.

Słucham????

A odkąd to redakcyjne sito czy linia wydawcy wpływa pozytywnie na poziom a przede wszystkim na wiarygodność, mainstreamowych mediów? W ogóle, jakichkolwiek mediów?

Blogerów oceniają ci, którzy mają do tego najwięcej kompetencji - oceniają nas nasi czytelnicy.
Tutaj "nie ma ściemy". Jeżeli bloger straci zaufanie ludzi do których pisze(tak, tak - "do", a nie "dla", bo mam wrażenie graniczące z pewnością ze większość blogerów pisze tak naprawdę dla siebie, żeby zrealizować własną potrzebę) - nic za nim nie stoi. Żadna tam Agora, żaden wszechwładny dyrektor czy prezes nie wyciągnie nas za uszy z bagna - tracimy czytelników i basta.

A i nasłuchamy się o sobie, bo znakomita większość blogów daje możliwość komentowania przez czytelników, z czego ci wiedzą doskonale jak zrobić użytek.
A próbowaliście kiedyś powiedzieć Lisowi czy Olejnik co sądzicie o którymś z ich kolejnych wyczynów?
Właśnie:)

Więc tak - całkowicie zgadzam się z opiniami że bloger to nie dziennikarz. Z tym że ja w tym widzę raczej powód do dumy, albo inaczej - widzę raczej przewagę blogerów nad zawodowymi dziennikarzami, niż powód, żeby tulić uszy po sobie i mieć jakiś dziennikarski kompleks.

A patrząc na rynek mediów i na to, jakie produkty on wytwarza  - nie waham się postawić tezy że co raz to jest więcej i więcej powodów, dla których to mainstream powinien mieć poważne kompleksy.
Bo przecież moralnego kaca już dawno ma za sobą. Nałogowcy go po prostu nie miewają.

Blogowanie do dziennikarstwa ma się tak, jak handel wymienny do rynków kapitałowych.
Co daje większe pole do manipulacji czy zwykłego oszustwa? Umowa że za trzy skórki z jenota dostaniecie pięć gwoździ stalowych czy pozycja złotówki do euro, dolara i jena?

Tak więc nie, zupełnie nie czuję się zmieszany:)


wtorek, 9 października 2012

Policzmy się

czyli propozycja dla blogerów, portali i posiadaczy fejsa.
SZUKAJCIE STATYSTYKA!


Juz kilka miesięcy minęło odkąd mówiłem o korzyściach płynących z sondowania opinii.
Profesjonalnie zrobiony sondaż kosztuje min. kilkanaście tysięcy złotych i jak rozumiem ani IWW ani szeroko pojęta opozycja łącznie, takimi pieniędzmi nie dysponuje.

Pomyślałem wiec ze warto by policzyć się jakoś inaczej.
Chałupniczym sposobem:)

Jest wśród czytelników ktoś biegły  w statystyce? Informatycznie wiem kogo poprosić o pomoc (Zmiennik, słyszysz?)  - więc gdyby udało się połączyć siły, moglibyśmy osiągnąć całkiem niezły efekt.

Póki co - wróżymy z fusów. Z intuicji, "na oko", z, nie da się ukryć - także własnego chciejstwa.
Myślę ze dobrze, bardzo dobrze byłoby dysponować precyzyjniejszym narzędziem.



poniedziałek, 8 października 2012

Mam 37 lat


Nazywam się Marcin Gładysz.

Jestem ojcem i mężem.
Jestem wadowiczaninem.
Jestem zwolennikiem zmian w naszym mieście.


Były i ciągle istnieją, istotne powody żebym był anonimowy.
Pojawiły się jednak ostatnio, nie mniej istotne i liczne powody żebym z tej (względnej) anonimowości zrezygnował.

Rezygnuje więc.



Zgliszcza

czyli życie po rewolucji.

Przeciwnie do wielkiej polityki, gdzie spory bywają pozorne a emocje sprzedawane w telewizorze - to co się dzieje w naszym mieście rodzi autentyczne podziały i rzeczywiste namiętności.

I dobrze - tak właśnie powinno być.

Musimy tylko wszyscy pamiętać że także po wyborach będziemy tutaj nadal. Będziemy chodzić po tych samych ulicach, robić zakupy w tych samych sklepach, bawić się na tych samych imprezach. Nadal będziemy tutaj wspólnie żyć.

Ktoś następne wybory wygra, ktoś je przegra - ale nadal będzie częścią tego miasta.

Nie próbuje relatywizować, bawić się w polityczne światłocienie. Jasno wskazuje gdzie są good guys a gdzie bad guys.
Nie namawiam do "polityki miłości".

Chce tylko powiedzieć że jest wiele sposobów żeby obedrzeć niedźwiedzia ze skóry.
A nasza rewolucja wcale nie musi zostawiać po sobie zgliszczy.




piątek, 5 października 2012

Rewokacja Płaszczycy

czyli ostatni dzwonek.

Dzisiaj piszę jak zawsze - dla wszystkich - ale inaczej niż zawsze - do kilku zaledwie osób.

Myślę ze wystarczyło by spełnienie dwóch tylko warunków, żebyśmy wszyscy mogli zacząć traktować Marcina Płaszczycę jak dziennikarza. Znowu.
W każdym razie będę do tego wszystkich usilnie namawiał.

Pierwszy daje się wykonać od ręki - Marcin - zrezygnuj z etatu, cywilnoprawnej umowy - w każdym razie z czegoś na podstawie czego zostałeś i jesteś asystentem Burmistrz Filipiak.

I druga sprawa - troszkę bardziej skomplikowana - przeproś wszystkich tych których w ramach pełnienia tych obowiązków  obraziłeś, spotwarzyłeś swoimi tekstami. Siostry Siłkowskie, Mateusza Klinowskiego, Henryka Odrozka  - oni przychodzą mi na myśl w pierwszym rzędzie. Być może są także inni którzy czują się twoją magistracką twórczością pokrzywdzeni - zapewne nie omieszkają się przypomnieć.

Publicznie przeproś oraz ujawnij kulisy tych publikacji - kto je inspirował, zamawiał, kto prokurował. Chcemy wiedzieć jak to się odbywało.

I.... to wszystko. Niczego nie gwarantuję, ale obiecuje wszystkich przekonywać  że tak wyrażona ekspiacja
to dosyć żeby uznać że odpokutowałeś winy.
Właściwie już zacząłem - proszę wymienionych z nazwiska, oraz innych żeby powiedzieli co myślą o takim obrocie sprawy?



czwartek, 4 października 2012

Obserwacja.

Od kiedy zorientowałem się że autorstwo tego bloga,  prócz władzy nad treścią, daje mi wgląd w przeróżne statystyki dotyczące tego miejsca, z początku dość nieśmiało, a od dłuższego czasu z pewnością siebie wiejskiego gospodarza, podbierającego kurom jajka, zaglądam, patrzę co mi się tu i tam kluje.
 I wiecie co zauważyłem? I trochę żałuję ze dopiero przed chwilą? Im rzadziej piszę, tym dokładniej mnie czytacie:)

Poważnie - gdyby się dało,gdybym mógł, pokazałbym wam to, co mnie pokazują te wszystkie liczby i wykresy. Kilkudniowa przerwa spowodowała ze pozaglądaliście w różne, zdawałoby się ze już skazane na zapomnienie, kąty.

I świetnie:) Aż mnie kusi żeby przetestować jak długo to będzie w taki sposób działało. W przypadku niektórych tekstów zły byłem sam na siebie ze publikując kolejny, spycham go, no co, do zapomnianego kąta właśnie.

poniedziałek, 1 października 2012

Dzieci zamiast mózgu

czyli z cyklu "Ja jako mama"

Polityka narkotykowa nigdy nie była w centrum moich zainteresowań. Nadal nie jest - wiem o niej tyle, żeby nie ulegając histerii, wyrobić sobie racjonalny pogląd w tej sprawie.

Właściwie wcale bym o tym nie pisał gdyby nie coś, co napotykam dość regularnie a co intelektualnie i moralnie doprowadza mnie gdzieś w okolice wrzenia.

Mówię o takim oto sposobie myślenia i argumentacji w sprawie narkotyków  - "jestem matką(czasami ojcem), muszę chronić moje dzieci i stanowczo domagam się zwalczania ze wszystkich sił, karania z całą mocą wszystkich i wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z narkotykami" Dość często pada jeszcze takie kuriozalne zupełnie zdanie, dodatek - "a kto nie ma dzieci ten niech się nawet nie śmie wypowiadać".

Powie ktoś - ale o co chodzi - ci ludzie wyrażają tylko rodzicielską troskę, mają takie prawo - więcej - mają obowiązek to robić.

Yhm - a czy ich pociechy nie biją rówieśników dlatego że prawo tego zakazuje? Nie podkradają z rodzicielskich portfeli drobniaków z obawy przed więzieniem?  Jest jasne co próbuje powiedzieć? Cedowanie wychowania, dialogu i uczenia świata własnych dzieci, na prawo karne, jest antytezą rodzicielskiej troski.

Szczytem nieodpowiedzialności i naiwności jest oczekiwanie przez rodziców że można zaaresztować wszystko co zagraża, bądź potencjalnie może być groźne dla ich dzieciaków.
Szczytem głupoty i krótkowzroczności jest, zamiast wyposażać własne dzieci w wiedzę, w umiejętności rozróżniania tego, co dla nich dobre a co złe - wyposażanie państwa w narzędzia represji w sytuacji gdy pobłądzą.

Wszystkim tym naiwnym, rozemocjonowanym mamuśkom chcę powiedzieć - będziecie pierwszymi które zrobią wszystko, zastawią się i postawią swój świat na głowie, żeby tylko uchronić swoje dziecko przed więzieniem, gdyby w którymś momencie się okazało że sięgnęło po karalną marihuanę, zostało na tym złapane przez Policję i grozić mu będą trzy lata więzienia.

Więc co - nawet intuicyjnie nie czujecie ze tkwi w tym jakaś sprzeczność?  Że fundujecie i sobie i własnym dzieciakom dysonans poznawczy?
Że emocje całkowicie przesłaniają wam racjonalną ocenę sytuacji?

Nie widzicie że domaganie się ostrego karania za marihuanę to tak naprawdę strusia taktyka  - ot, gdy dostatecznie mocno zamkniemy oczy, wsadzimy głowę w piasek, to problem zniknie wraz o całym otoczeniem?

niedziela, 30 września 2012

Rozmawiając z Klinowskim

Jakiś czas temu doszliśmy do wspólnego{tak, tak, czasami nam się to zdarza:)} wniosku, puenty właściwie, ze w funkcjonowaniu obecnej RM i ratusza niczego się w tej kadencji poprawić nie da.  Pamiętam że użyliśmy barwnej dość metafory że potrzeba wpuścić buldożery, wyrównać plac i zacząć budować od początku.

Żeby mnie radny Cholewka nie zaczął ścigać za planowanie zamachu terrorystycznego - przenośnię wyjaśniam - chodzi o to że jedynym istotnym celem, jedynym co może zmienić sposób funkcjonowania naszego miasta, jest wygranie wyborów.

Piszę o tym ponownie, bo co i rusz z pełną mocą uświadamiam sobie słuszność takiego rozumienia spraw, w taki sposób poustawianych priorytetów.

Ot, patrząc na poczynania z jednej strony H.Odrozka - zrywającego się czasem do biegu, podczas gdy nogi grzęzną w magistrackiej melasie, czy na działania IWW z drugiej - składającej dziesiątki wniosków, pozwów, dokumentów do różnych instytucji - myślę sobie - świetnie,  róbcie to, bo to także powinno być zrobione, ale pamiętajcie że w ostatecznym rozrachunku my musimy wygrać tylko jeden proces - ten którym będą wybory.

Marzy mi się żeby wszyscy zaangażowani przemyśleli to sobie od podstaw - i zgodzili się z tak sformułowanym poglądem - naszym celem jest zmiana w sposobie zarządzania, stylu sprawowania władzy tutaj, u nas. A jedynym, realnym środkiem do osiągnięcia tego celu są wygrane wybory.

Nie próbujemy reformować kraju, nie jest naszym celem uzdrawianie instytucji, sądów, prokuratur, urzędów marszałkowskich, czy czego tam jeszcze - my chcemy uzdrowić nasze najbliższe otoczenie.

Na to wystarczy nam sił i środków  - na zbawienie świata zabraknie ich w przedbiegach.