Na bliskim planie twierdzą więc wolnościowcy że "chcącemu nie dzieje się krzywda", więc, o ile jakieś działanie pozostaje bez wpływu na osoby trzecie - powinno być legalne.
I znowu - pozornie wszystko się zgadza - tylko czy aby na pewno jest tak, że postępując w pewien sposób szkodzimy wyłącznie sobie. Czy to w ogóle możliwe - szkodzić wyłącznie sobie, żyjąc w tak bardzo zsocjalizowanym świecie? Ja uważam że nie - świadczą o tym w przypadku narkotyków - policyjne statystyki przestępstw związanych z próbami zdobycia narkotyków, bądź środków na ich zakup, liczba przestępstw popełnionych pod wpływem czy liczba osób poddawanych różnym formom terapii - w przypadku aborcji - liczba leczonych powikłań po zabiegu czy psychologicznych porad po aborcyjnej traumie. To wszystko są koszty społeczne - daleko wykraczające poza szkodzenie samemu sobie.
Ale nawet gdyby to była prawda - nawet gdyby założyć że pewne zachowania szkodzą wyłącznie samemu zainteresowanemu - to czy to może i powinna być jedyna przesłanka legalności tego zachowania? To co w takim razie powiemy o handlu ludzkimi organami? Jeżeli będę potrzebował pieniędzy, wytnę sobie jakiś parzysty narząd i go sprzedam - to państwo powinno czy też nie - mieć jakiś do tego faktu stosunek?
No dobrze - jak dotąd wykazałem że istnieją przynajmniej uzasadnione wątpliwości czy sposób myślenia, który omawiam jest rzeczywiście rozstrzygający.
Na poziomie światopoglądowym ludzie używający argumentu - skoro coś i tak się dzieje - należy to zalegalizować - bardzo często - powiedziałbym że niemal zawsze, uważają że indywidualistyczne koncepcje człowieka mają wyjątkowy sens, a libertarianizm to szczyt rozwoju ustrojów społecznych.
Odrzucają więc państwo nieomal w całości, nie chcą znać instytucji, większości praw, norm społecznych, itp itd.
To człowiek - wyjątkowa, indywidualna istota jest koroną stworzenia - i to jego indywidualne sumienie i indywidualne wybory są wartością najwyższą.
No dobrze - ale jak ocenić czy jakiś teoretyczny, generalny pogląd jest sensowny? Ano najprościej i najrzetelniej sięgnąć do takiego miejsca i takiego czasu na świecie, kiedy był on w jakiś sposób i w jakimś stopniu zweryfikowany w praktyce.
I tutaj kończy się moje gadanie - polecam lekturę kilku cytatów z książki "Dziki kontynent", kilku z wywiadu z autorem - oraz, rzecz jasna samą książkę.
"Historia Europy w pierwszych miesiącach po wojnie to przede wszystkim osuwanie się w anarchię. Na wielkich połaciach Europy panował chaos. Nie istniały prawie żadne instytucje. Nie było granic. Nie było rządów. Szkół, uniwersytetów. Od tygodni nie widziano gazety. Nie dochodziły listy. Niczego nie produkowano i na wielu obszarach całe rzesze głodowały, a nieraz umierały z głodu. Kobiety prostytuowały się w zamian za jedzenie. Prawo przestało istnieć, bo nie było ani policji, ani sądów."
To nie wszystko: wskaźnik gwałtów utrzymywał się w pobliżu rosyjskich koszar na bardzo wysokim poziomie jeszcze przez kilka lat po wojnie. To pokazuje, że nie chodziło tu wyłącznie o zemstę za to co, zrobiono ich żonom, matkom czy córkom. Rosyjscy żołnierze gwałcili po prostu dlatego, że im na to pozwalano."