niedziela, 10 czerwca 2012

Pochwała cenzury

czyli o kim nie napisał dziadunio

Gdzieś pomiędzy, już nawet nie strumieniem a oceanem płynącymi, doniesieniami z piłkarskich boisk i sportowych oboczności, cichutko przemknęła kolejna rocznica czerwcowych wyborów. A wraz z nimi jakiś skwer czy placyk, który dziś ma zostać poświęcony ówczesnemu zwycięstwu w walce o wolność słowa.

 I właśnie niegdysiejszy urząd przy Mysiej a właściwie jeden aspekt jego działania chcę dzisiaj opisać w kilku słowach.

Ale zacznijmy od początku.
Ocenzurowałem sam siebie. Wyrzuciłem do kosza gotowy do publikacji, ostro polemizujący z jednym z lokalnych publicystów, tekst. I to taki o którym myślałem i nadal myślę ze istnieją istotne powody by powstał.
Cóż, są i inne, które wskazują przeciwnie - ale ja nie o tym.

Więc tylko przytoczę jedną z puent żeby został po tak brutalnie potraktowanym poście przynajmniej jakiś smaczek - " Nie w każdym szaleństwie jest metoda. Czasami w miejsce uszlachetnionego przez Szekspira słowa wystarczy wstawić pospolicie brzmiące wariactwo, żeby sprowadzić sprawy do właściwego im wymiaru" i już przechodzę do ogólniejszej myśli, która towarzyszyła mi w tych dniach.

Lubują się publicyści, pisarze i kabareciarze, filmowcy i scenarzyści - generalnie wszyscy którzy tworzyli w czasach funkcjonowania Urzędu Cenzury w barwnych, kombatanckich opowieściach o tym, jak to byli gnębieni, a ich twórczość profanowana przez robotniczo-chłopskiej proweniencji  Cerberów myśli.
Czasem tylko, jakiś mniej pamiętliwy opowiadacz, z uśmiechem wrzuci anegdotkę o sposobach na przechytrzenie cenzora.
Ale nigdy nie spotkałem się z opowieścią o tym ze jakiś tekst, obraz, bądź przynajmniej wymyślna metafora w ogóle by nie powstała,  gdyby własnie nie konieczność przemycania, kamuflowania pewnych treści.

A jest przecież zupełnie oczywiste ze tak właśnie było. Ze, prócz oczywistej ohydy jaką było tłamszenie wolności wypowiedzi, bywały przypadki gdy cenzura działała na twórców stymulująco.
 I to na dwa sposoby - przede wszystkim autor musiał mieć ugruntowane w sobie przekonanie ze to co stworzył, czy miał zamiar stworzyć, jest na tyle istotne, by warto było przechodzić upokarzająca procedurę. A po drugie -  musiał mocno się napracować żeby treści które chciał przekazać, były przeźroczyste dla urzędnika, pozostając jednak wyraźnie czytelnymi dla odbiorcy.
Słowem - twórca musiał się starać.

Dzisiaj, w dwadzieścia kilka lat po  likwidacji Urzędu, często mam wrażenie ze nikt starać sie już nie musi.  Zbyt często.

Z perspektywy czasu widać doskonale ze problemem nie jest znalezienie sposobów na ewentualne problemy z cenzurą. Problemem jest dostrzeganie powodów dla których warto cenzurować samych siebie.
Dla których warto się starać.


A piłkarsko - bez niespodzianek.W piłkę grają wszyscy - wygrywają..., no właśnie:)

13 komentarzy:

  1. Ale ja naprawdę nie jestem zwierzakiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. .... powiedział hipopotam :D:D:D

      Usuń
    2. Nawet nie chcę myśleć jak będziesz miał przeje..ane na następnej radzie za ten tekst :D Pewno uchwalą jakąś rezolucję, albo uchwałą wykreślą tego bloga z internetu... oczywiście symbolicznie.

      Usuń
    3. Jak tak dalej pójdzie to obawiam się ze uchwalą nie wykreślenie mojego bloga, tylko internetu w ogóle :D

      Usuń
    4. Nawet w pozornie szalonym pomyśle wykreślenia całego internetu jest cześć optymistyczna...

      zniknęła by też białoruś...

      chyba że ta uchwała tego nie będzie dotyczyć :D

      Usuń
    5. Coś się za bardzo ostatnio rozbrykałeś :D

      Usuń
  2. No to masz dziaduniu ciężki orzech do zgryzienia chcesz aby dotarło, a nie narobiło szkód , ale znając ciebie wiem, że sobie poradzisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bóg ci zapłać za dobre słowo:)
      Chociaż... nic nie wskazuje żeby miało dotrzeć. Gdy ktoś jest święcie przekonany ze odkrył kamień filozoficzny, to ogarnia go trudna do opanowania gorączka. I z takim właśnie przypadkiem mamy właśnie do czynienia.
      Gorączkowym:)

      Usuń
    2. Jak tak dalej dalej pójdzie to może dojść do przesilenia i żadna terapia już nie pomoże.

      Usuń
    3. Zawsze można powiedziec, że to był eksperyment 2012 o dystansie 4 lata |fb|

      Usuń
    4. @ Majka @ Anonimowy

      :) Jeżeli uznam ze postać Mateusza Klinowskiego wymaga osobnego wpisu na tym blogu - ręczę wam - nie ma takiej siły, która by mnie powstrzymała:)Nawet we mnie jej nie ma :)

      Osobą o której nie napisał dziadunio nie jest MK.

      Usuń
    5. Dziaduniu ja wiem ,że to nie Mateusz

      Usuń
    6. Nie byłem pewien...
      Uznaj więc ze wpis dotyczy wyłącznie anonimowego:)

      Usuń