niedziela, 27 maja 2012

Karol Marks a Inicjatywa Wolne Wadowice



czyli obiecany dalszy ciąg.


Gdzieś z boku, a w zasadzie w rezultacie tego wszystkiego, powstała IWW. Twór unikatowy w naszym regionie z wielu powodów. Oto klika osób których z pozoru prawie wszystko dzieli - są w różnym wieku, z różnym doświadczeniem życiowym, różnymi postawami światopoglądowymi, przynależnościami partyjnymi, itd. - uznało ze dobro ich rodzinnego miasta jest wystarczającym powodem żeby te różnice odsunąć na dalszy plan i wspólnie działać.

Szczegółowy zapis ich aktywności dokumentuje ich własna strona www, dlatego ja ograniczę się do kilku ogólnych refleksji czy propozycji, które uważam za warte rozważenia.

Na początek, żeby nikomu nie podnosić nikomu ciśnienia dłużej niż to zdrowo, krótkie wyjaśnienie pozornie prowokacyjnego tytułu:)

"Filozofowie (dotychczas) rozmaicie tylko interpretowali świat, idzie jednak o to, żeby go zmieniać" - taką m.in myśl zawarł brodaty infamis w jednej ze swoich książek. Nie jestem pewien czy zmienianie świata to rzeczywiście zadanie dla filozofów, ale zdanie to jak ulał pasuje do wadowickiej rzeczywistości.

IWW, póki co, komentuje rzeczywistość a ja oczekuje ze zechce ją także zmieniać - że przeformułuje bądź dookreśli swoje cele na bardziej konkretne, bardziej polityczne. Mówiąc wprost - oczekuje - i jest zupełnie oczywiste ze nie tylko ja iż IWW rozpocznie marsz po władzę.
I zrobi to bardzo profesjonalnie.
Z oczywistych powodów nie będę tu pisał w szczegółach na czym ten profesjonalizm miałby polegać - niemniej kilka ogólnych spraw.

Siłą IWW jest po prostu prawda - ja chce się skupić na jej słabościach. Właśnie w kontekście tego profesjonalizmu.

Przede wszystkim IWW jest zbyt hermetyczna. Prócz ogólnie dostępnego kontaktu telefonicznego i mailowego do Mateusza Klinowskiego - nie można znaleźć sposobu żeby skontaktować się z jej członkami.

Partyzancka taktyka opisana na stronie IWW budzi mieszane uczucia - we mnie akurat raczej negatywne.

Następna rzecz - jesteście prywatnymi ludźmi, żyjącymi w prywatnych mieszkaniach czy domach - przychodzenie do was o dowolnej porze prosto z ulicy było by dość krepujące - ale czy nie warto byłoby pomyśleć o jakiegoś rodzaju dyżurach? Godzinach otwartych, choćby jednej godzinie kilka razy w tygodniu, w której, w określonym miejscu(siedzibie?) zawsze każdy zainteresowany mógłby przyjść, nie obawiając się ze sprawi kłopot gospodarzom?

Nie bardzo też rozumiem dlaczego prawie rok od powstania Inicjatywa nie wzbogaciła się o nowych członków?

Kolejna sprawa - zupełnie zasadniczej wartości - brak papierowej, drukowanej wersji materiałów publikowanych elektronicznie. Niestety, gros wadowiczan, zwłaszcza tych których młodość, czasy szkolne przypadły przed erą internetu( czyli niekoniecznie starych) -  nadal podchodzą do niego nieufnie. Mówiąc wprost -wcale z niego nie korzystają. I zupełnie nie mają pojęcia ze istniejecie.

Właśnie - rozpoznawalność i wchodzenie między ludzi.

Tutaj już pomysł bardzo konkretny - najlepiej po okresie wakacyjnym, we wrześniu - dlaczego nie mielibyście zorganizować otwartego spotkania z mieszkańcami? Takiego w stylu - "mikrofon dla wszystkich" - kto wie - może ludzie mają do was jakieś pytania? Może propozycje? Sugestie? Może tez zwyczajnie - chcą się wam przyglądnąć - wyrobić sobie o was opinię. Trzeba dać im szanse o tym powiedzieć. Inaczej - trzeba ich o to zapytać. A wiec - w pierwszym kroku dotrzeć do nich z drukowanymi materiałami, zaznajomić ich ze sprawami - a potem zaznajomić z samymi sobą.

I w tym poście rzecz ostatnia - zupełnie niedawno w odpowiedzi na komentarz czytelnika podpisujacego sie Majka - napisałem tutaj : "Jedyna wartość dodana, jedyny cel istnienia takiego stowarzyszenia, to skuteczność. W moim odczuciu 49,9% osiągnięte w następnych wyborach przez kandydata Inicjatywy to będzie całkowita porażka.Sprawy w naszym mieście są tak bardzo i od tak dawna nabrzmiałe ze IWW ma dwie drogi - albo osiągnie sukces albo przestanie istnieć. I co gorsza -porażka znakomicie osłabi ewentualnych przyszłych następców.

I w związku z tym powiem coś, czym być może narażę się kolejnym osobom.

Jeżeli IWW pójdzie ta drogą - drogą po wygrane wybory, czeka was także głęboki, bardzo głęboki namysł nad wyborem kandydata na burmistrza. Mateusz Kilnowski jest wyborem w dużym stopniu oczywistym, ale przecież nie - bezdyskusyjnym.

Na sukces musi pracować wielu - ale w ostatecznym rozrachunku jego miarą będzie wyborczy wynik kandydata IWW w bezpośrednich wyborach. Dlatego to jedna z kluczowych decyzji którą musicie podjąć.

No i całkiem już na koniec - long live the King! Niech żyje Inicjatywa!
Powodzenia:)

piątek, 25 maja 2012

The King is dead. Long live the King!

czyli co z tą Inicjatywą?

Uff, dzisiaj czeka mnie najtrudniejszy tekst. Znacznie łatwiej przychodzi mi pisanie o rzeczach nieoczywistych - ale trudna rada - dziś o czymś, o czym niby wszyscy wiedzą, ale chodzą wokół tej sprawy jak Homo Erectus wokół ognia. Niby kusi, fascynuje, ale jakoś nikt nie wie, jak się za to zabrać.

Partyjny wymiar Wadowic umarł. Tak prawicowe, jak mówi posłanka Szydło "bagno", jak i lewicowe mauzoleum, przestały pełnić rolę jakiej oczekują mieszkańcy. Pierwsi istnieją po to by dopilnować  żeby kocicho było tłuste, drudzy by rozpamiętywać przeszłość i od czasu do czasu wystąpić czy przemówić "z ramienia".

Co z tymi Wadowicami więc? Czy powiatowe miasto może w ogóle politycznie funkcjonować dysponując tylko partyjnymi wydmuszkami? W jaki sposób i z czym maja sie utożsamiać jego mieszkańcy?  Czy nie jest tak ze powinniśmy mieć u siebie struktury partyjne z prawdziwego zdarzenia? Czy nie jest tak ze my po prostu  potrzebujemy partii?

Szybciutko odpowiadam - potrzebujemy.
Jak fiks.
 Jak gdy na rodzinnym, dorocznym spotkaniu u babci Jagody witając się wszyscy są jowialni, czasem nawet serdeczni, a juz po dwóch godzinach połowa gości zdążyła się wymknąć, leciutko tylko cmokając starowinkę Jadzię w policzek.
  A zaczyna się od tego ze emeryt, stryjek Gienek westchnie po drugim daniu ze schabowy nie smakuje już tak jak kiedyś. Na co kuzyn Michał ze być może żarcie gorsze, ale czasy lepsze, bo nie czerwone. Co usłyszawszy szwagier Jadzi, Zdzisio aż się trzęsie na bujanym fotelu i wychrypi - ze może nie czerwone ale za to czarne!...itd, itp.

Tyle dobrego.

Podobnie, nieomal identycznie, jest w skali gminy. Ludzie różnią się w stopniu i barwie ideologicznych napinek, różnią się w ocenie historycznych zaszłości, różnią na setki sposobów.  Ale studnia do wykopania jest jedna. I wszyscy będą z niej wodę czerpać..

Z takich właśnie studni, z takich konkretnych robót do zaplanowania i wykonania, składa się sens istnienia lokalnych samorządów. Po to i wyłącznie po to, wszyscy składamy się na ich funkcjonowanie - żeby zbudowali ta cholerną studnie!
 Nie czerwoną, nie czarną czy zieloną, tylko głębinową.

 Czy więc samorząd może i powinien być zawsze wierny Janowi Pawłowi?
Oczywiście.  Jeżeli ten napisał także podręcznik hydrogeologii.

 W każdym innym przypadku to tylko dramatyczne pustosłowie, w dodatku oznajmiające wszem i wobec ze samorząd  programowo zajmuje się nie tym, za co bierze pieniądze, nie tym, po co w ogóle istnieje.
cdn.


wtorek, 22 maja 2012

Pojeść, popić, popierdolić...

czyli tak zwane lokalne struktury.


Nie wiem czy zgodnie ze statutem Przewodniczący Rady Gminnej SLD może własną decyzją rozwiązać strukturę której przewodniczy - wiem za to ze w przypadku Wadowic, A.Petek tak właśnie powinien postąpić.
Im szybciej tym lepiej.

O jakości - czyli właściwie całkowitej fikcji funkcjonujących po prawej stronie lokalnej scenki politycznej ugrupowań pisano już wiele.Było o tym tutaj: http://mateuszklinowski.pl/2012/02/18/moje-wadowice-zniszczyla-wasza-polityka/ i tutaj:http://inicjatywawadowice.pl/?p=335 i w wielu innych miejscach.

Więc ja chce się dzisiaj przyglądnąć, co takiego stanowi organizacyjną przeciwwagę dla tych karkołomnych politycznych tworów.

 Mamy u nas także lewicę, a jakże. Stanowią ją lokalne struktury: SLD oraz dopiero w powijakach będące - Partii Racja. O tych ostatnich, póki co wiadomo tylko ze mają powstać, a przewodniczyć ma im utrapienie lokalnego samorządu, ideowiec i weteran politycznej donkiszoterii, Edward Wyroba.
 A tak, byłbym zapomniał - przewija sie także przy różnych okazjach postać przewodniczącego jakiegoś oddziału Ruchu Palikota - ale przewija się i tyle. Nic mi nie wiadomo o jakieś szczególnej aktywności struktur na naszym terenie.

Znacznie dłużej, prawdopodobnie od zawsze, funkcjonuje natomiast, przywołane w pierwszym akapicie środowisko i organizacja SLD.
Chce tutaj bardzo mocno podkreślić ze oceny które tutaj sformułuje, są ocenami politycznej aktywności środowiska i wyłącznie w tym kontekście należy je rozpatrywać. Nie mam ani tytułu(większości z nich najzwyczajniej w świecie osobiście nie znam) ani powodu, żeby cokolwiek mówić o tych ludziach w wymiarze prywatnym. Piszę więc o działaczach, aktywistach, politykach w ich wymiarze publicznym.

A jaki to wymiar?  
Pierwszy spojrzenie  pada w oczywisty sposób na przewodniczącego. Pan Andrzej Petek to działacz w starym stylu. Zaangażowany, przychylny ludziom, poważnie traktujący funkcje radnego, sprawiający wrażenie sympatycznego i.... całkowicie bez mocy sprawczej. Ani w RM, gdzie SLD ma dwoje radnych -   chyba tez nieźle postrzeganą w tej roli p. J.Kamińską , ani tym bardziej w swoim własnym środowisku, nie udaje się panu Petkowi poprzestawiać zwrotnic i skierować biegu spraw na właściwe tory.
I nigdy się nie uda. Dlaczego?

Ba, a czy można gołymi rękami ruszyć z posad porośnięty mchem monolit?

  Cała aktywność tego środowiska sprowadza się do dwóch w zasadzie spraw - w statutowych gremiach powybierać się wzajemnie na ładnie brzmiące funkcje i stanowiska a w części nieoficjalnej, bądź na innych, okolicznościowych spotkaniach.... jak w tytule. Z tym ze wulgaryzm nie oznacza czynności którą S.Mrożek  miał na myśli, kreśląc w Tangu postać  Edka a zwyczajnie - gadanie różnych bzdur, w dodatku dokładnie tych samych od lat.

Weterani partyjnych nasiadówek, matuzalemowie ideologii, wydali już z piersi swoje ostatnie polityczne tchnienie.Poobijani przez wyborcze wyniki i wewnętrzne wojenki w łonie własnej partii, tkwią w tych swoich fotelach i stołkach, kompletnie niezdolni ani do wykrzesania z siebie odrobiny energii. Ani do zaabsorbowania jej z zewnątrz.

Właśnie - nowa energia w lokalnym SLD. Czy do w ogóle możliwe?  O ile się orientuje tych kilku stosunkowo młodych członków funkcjonuje, a przynajmniej nominalnie istnieje, wyłącznie przez wzgląd na rodzinne koneksje czy tradycje. Ot, mama czy tato są w organizacji - córa czy syn, bardziej nie chcąc robić przykrości niż z przekonania, także od czasu do czasu się pojawi.
     
I tyle. Nikt nowy, młody i sensowny nie wstąpi do organizacji w której będą próbowali nim kręcić, uważający się za starych mistrzów, działacze. Sytuacja jest taka ze lokalne SLD jak tlenu potrzebuje młodych. Ale do zaoferowania ma im jedynie ... odświeżenie własnego, zmurszałego wizerunku. Starzy nadal chcą pociągać za sznurki.

Otóż, panie i panowie - nie jesteście i nigdy nie byliście mistrzami. I nie macie w sobie mądrości i doświadczenia starego mistrza, który co prawda zawiesił już rękawice na kołku ale ma dość wiedzy i umiejętności żeby obdarować nimi kilka następnych pokoleń fighterów. Graliście niegdyś - i owszem - ale głownie w okręgówce a i to przez większość czasu na ławie rezerwowych.

Jeżeli rzeczywiście chcecie widzieć własną organizacje podnoszącą się z kolan, nabierającą sił i rozpędu - powiedzcie sobie w oczy prawdę - my już niczego nie zbudujemy, nikogo nie wypromujemy, dla nikogo nie będziemy natchnieniem - odejdźmy. Będziemy się z zatroskaniem przyglądać jak radzą sobie ci którzy przyjdą po nas, będziemy im kibicować - ale z oddali.

I to by było na tyle - sztandar wyprowadzić.
Niech zrobi miejsce dla nowego.


niedziela, 20 maja 2012

Dziwisz wiedział, nie powiedział

a to było tak.

Obruszyła się część komentatorów wadowickiej rzeczywistości na kolejne prze naszą władzę wykręcenie ogonem. Tym razem sceny-ołtarza, na których to odbywały się obchody uroczystości przyjęcia przez miasto patronatu błogosławionego Papieza.

 Rzeczywiście - inaczej niż wynikało by to z wieloletniej tradycji, ale także ze względów praktycznych  - najprościej mówiąc rynek mamy "dłuższy niż szerszy", scenę zbudowano w poprzek podłużnej jego linii.

Co komentatorzy uznali za oczywista próbę przysłonięcia nowego baneru IWW zawieszonego na budynku sióstr Siłkowskich. Ukrycia go przed Kardynałem. Być może się mylę, ale ja w tych komentarzach czytam coś jeszcze - czytam jakąś nieśmiało wyrażaną nadzieję ze gdyby Dziwisz wiedział, jak w praktyce wygląda wierność lokalnych władz Wojtyłowym naukom, być może jakoś by zareagował, palcem pogroził, zrugał, upomniał.

A ja myślę i jestem pewien ze jeżeli scenę z rozmysłem przestawiono żeby ukryła baner, to nie po to żeby nie zobaczył go Dziwisz, tylko dziennikarze ze swoimi obiektywami.
 Późny doktor zaś doskonale wiedział ze w naszym mieście są problemy, istnieje środowisko opozycyjne, jest IWW i Siłkowskie. Tyle tylko ze jego kapłańskie i ludzkie posługiwanie Janowi Pawłowi wieńczy nie jakoś wchłonięta, przejęta czy choćby wyuczona wielkość i mądrość, tylko fanatyczne uwielbienie połączone z ciasnotą myślenia o swoim Protektorze.

Miała Kuria Krakowska w przeszłości na swym czele gigantów ducha i umyslu. Ludzi naprawdę wielkiego formatu. Kardynał książę Sapieha, Kardynałowie Wojtyła czy Macharski. Dziś na ich miejscu siedzi człowiek, którego życiowym powołaniem i ramami, poza które nigdy nie powinien wyjść, jest  proboszczowanie w rodzinnej Rabie Wyżnej.

Dajcie wiec spokój Dziwiszowi - on nie zrobiłby nic, nawet gdyby mu siostry Siłkowskie rozwiesiły baner w  sypialni na Franciszkańskiej.

sobota, 19 maja 2012

A z bieżących spraw

Janusz Palikot nie tyle skutecznie dokonał(istnieje w KK specjalna procedura) co publicznie ogłosił akt apostazji. Kolejny osobisty a zwłaszcza polityczny Rubikon przekroczony przez tą barwną postać.

A w tyle głowy słyszę jak Freddy śpiewa tym swoim porażającym głosem "Show must go on..."

P.S No i na co komu była żona? :D

Czwarta władza na sznurku drugiej

czyli lokalne media dają ciała.
Dopiero dzisiaj znalazłem wystarczająco dużo czasu żeby prześledzić dokumentacje wideo przedostatniej sesji RM. Było wiele o wielu sprawach - ale w mojej ocenie nie dość o jednej z nich. Mianowicie nawet nie tyle o samym fakcie zatrudniania przez burmistrz lokalnych dziennikarzy, co o moralno-etycznym wymiarze takiego postępowania. Oczywiście każdy intuicyjnie czuje ze coś jest nie tak, gdy władza po prostu kupuje usługi kogoś, kto z definicji powinien tej władzy patrzeć na ręce, ale ocena ta jakoś nie wybrzmiała w głosach radnych, którzy interpelowali w tej sprawie na sesji. Całkiem możliwe zresztą ze nie wybrzmiała, bo przewodniczący obradom pan Z.Szczur z gorliwością godną lepszej sprawy rugał radnych  za każda próbę wypowiedzenia choć słowa ponad to, co mieści się w formule pytania czy interpelacji. 


Mam oczywiście także i ja własną intuicje jak należy oceniać taki fakt, ale skoro  dotyczy on dziennikarzy, chciałem skonfrontować moje opinie z opiniami innych i  postanowiłem sprawdzić, co na to środowisko dziennikarskie właśnie. 
Jak wiele korporacji zawodowych i dziennikarze mają swoje kodeksy etyczne. Poniżej, już bez dalszego komentarza, przytaczam obszerne fragmenty kodeksu etyki zawodowej  grupy Media Regionalne - akurat ten, z tej prozaicznej przyczyny  ze po pierwsze, jest pozycjonowany tak iż wyskakuje  jako pierwszy w przeglądarce, po drugie zaś media regionalne to przecież  kategoria do której należą czy która reprezentują, także bohaterowie interpelacji radnych Klinowskiego i Odrozka.  Chcę tylko zaznaczyć ze istnieje oczywiście wiele różnie sformułowanych kodeksów etycznych tej grupy zawodowej - niemniej w zasadniczych sprawach praktycznie się od siebie nie różnią.


Początkowo miałem zamiar podkreślać bądź pogrubiać fragmenty na które chciałem zwrócić szczególna uwagę. Po namyśle doszedłem do wniosku ze właściwie musiałbym pominąć kilka zaledwie punktów, które, przynajmniej dotychczas, nie dały jakiegoś przykrego oddźwięku w lokalnych mediach, wobec czego zaniechałem.      
Zasady postępowania dziennikarzy grupy Media Regionalne
Obowiązkiem redaktorów i dziennikarzy jest poszukiwanie prawdy poprzez wyczerpujące i rzetelne relacjonowanie faktów oraz bezstronne prezentowanie opinii, analiz i komentarzy. Ich zadaniem jest pomaganie odbiorcom w zrozumieniu otaczającego ich świata. Redaktorzy i dziennikarze nie powinni kierować się interesem osobistym, ulegać naciskom władz politycznych, gospodarczych ani właścicieli mediów. Uczciwość zawodowa stanowi podstawę wiarygodności dziennikarskiej.
....
1. Obiektywizm – rzetelność – staranność
1.1. Dziennikarz powinien być obiektywny i dokładny – przygotowane przez niego materiały powinny uwzględniać racje wszystkich stron, bez tendencyjnych pominięć.
1.2. Materiał dziennikarski nie może wprowadzać odbiorcy w błąd ani go oszukiwać, także co do sposobu i okoliczności powstania danego materiału.
1.3. Informacje powinny być przed ich publikacją sprawdzone zarówno przez dziennikarza, jak i przez redakcję, jednakże w razie późniejszego ujawnienia błędów, obowiązkiem redakcji jest je niezwłocznie sprostować.
1.4. Dziennikarz powinien unikać w swych materiałach naruszania dobrych obyczajów oraz nadmiernej drastyczności w języku i opisach, naruszającej godność opisywanych osób.

2. Zasady publikacji
2.1. Nie można naruszać prywatności opisywanych osób, chyba że usprawiedliwia to uzasadniony interes społeczny.
2.2. W relacjach z postępowań przygotowawczych i sądowych nie wolno publikować nazwisk, zdjęć i innych elementów umożliwiających identyfikację tożsamości danej osoby. Szczególną ostrożność należy zachować przy pisaniu o sprawach będących w fazie dochodzenia lub śledztwa. Nie należy ujawniać danych identyfikujących podejrzanych, chyba że za ich publikacją przemawia interes publiczny lub zezwolił na to sąd.
2.3. Dziennikarz ma obowiązek poinformować o wyniku wcześniej relacjonowanego postępowania sądowego niezależnie od tego, czy wycofano oskarżenie, czy też zapadł wyrok skazujący lub uniewinniający.
...
2.5. W przypadku żądania przez odbiorcę zamieszczenia sprostowania lub groźby wniesienia pozwu sądowego, dziennikarz powinien natychmiast poinformować o tym redaktora naczelnego lub jego zastępcę.
2.6. Każda osoba składająca pismo zawierające interwencję o treści wskazującej, że jest to skarga, a nie sprostowanie, odpowiedź lub polemika, powinna otrzymać pisemną odpowiedź na swoje wystąpienie, jeżeli takiej skargi nie publikuje się wraz z odpowiedzią.
2.7. Dziennikarz powinien unikać cytowania, fotografowania, nagrywania, filmowania i pisania o członkach własnej rodziny oraz o rodzinie innych pracowników redakcji. Jeżeli krewni lub powinowaci dziennikarza są związani z jakąś partią polityczną, urzędem, podmiotem gospodarczym itp., dziennikarz ten powinien powstrzymać się od tworzenia lub redagowania materiałów na temat tych osób i podmiotów.
2.8. Redakcja nie może odbiorcy wprowadzać w błąd i sugerować, że fotomontaże, kolaże lub infografiki są zwykłymi fotografiami.
...
2.10. Dziennikarze nie mogą przygotowywać materiałów reklamowych lub public relations, za wyjątkiem redakcyjnych autopromocji. Nie mogą także zajmować się akwizycją reklam i ogłoszeń ani pobieraniem należności za reklamy i ogłoszenia.
...
3. Metody pracy dziennikarza
3.1. Wobec swoich rozmówców i informatorów dziennikarz ma obowiązek ujawnienia faktu, że jest dziennikarzem.
3.2. Dziennikarz nie powinien stosować niejawnych metod zbierania informacji, ukrytych kamer ani posługiwać się fałszywą tożsamością. Metody te dopuszczalne są wyłącznie wtedy, jeśli stanowią jedyny sposób zdobycia informacji na temat spraw o istotnym społecznym znaczeniu lub ujawnienia przestępstw, korupcji lub nadużyć w zakresie majątku publicznego i redaktor naczelny udzielił wyraźnej zgody na użycie takich metod. Odbiorca zawsze powinien być poinformowany o wykorzystaniu przez redakcję takich metod.
3.3. Dziennikarze i pracownicy redakcji nie mogą pozyskiwać informacji odpłatnie lub w zamian za inne korzyści materialne lub niematerialne.
3.4. Plagiat dyskwalifikuje dziennikarza moralnie i zawodowo. Niedopuszczalne jest także wykorzystywanie przez redakcje materiałów dziennikarskich opublikowanych w innych mediach bez zgody wydawców, którzy posiadają prawa autorskie do tych materiałów. Wykorzystując cudze utwory zawsze należy podawać źródło.

4. Konflikty interesów i niezależność dziennikarska
4.1. Niedopuszczalne jest podejmowanie przez dziennikarza dodatkowej pracy w konkurencyjnych mediach, przyjęcie publicznego stanowiska lub angażowanie się w działalność polityczną.
4.2. Dziennikarz na stałe zatrudniony przez wydawcę lub stale współpracujący z redakcją nie może pełnić funkcji rzecznika prasowego ani doradcy: polityka, partii politycznej, przedsiębiorcy, osoby publicznej lub organizacji publicznej bądź samorządowej, pracować na ich rzecz ani prowadzić szkoleń z zakresu komunikacji społecznej dla takich osób i organizacji.
...
4.4. Rzecznicy prasowi nie mogą publikować własnych tekstów jako autorzy redakcji.
4.5. Dziennikarz nie powinien nawiązywać kontaktów handlowych ani gospodarczych, przyjmować świadczeń majątkowych ani zaciągać pożyczek od informatorów lub osób, których dotyczy przygotowywany przez niego materiał prasowy. Jeśli takie kontakty lub zobowiązania miały miejsce w przeszłości, dziennikarz powinien poinformować o tym redaktora naczelnego przed rozpoczęciem przygotowywania materiału.
4.6. Dziennikarz nie może mieć żadnych zobowiązań wobec swych informatorów, jakichkolwiek grup interesu, reklamodawców ani partnerów handlowych swojego wydawnictwa.
4.7. Dziennikarz nie może przyjmować prezentów, uzyskiwać przywilejów ani korzyści majątkowych lub osobistych w związku z wykonywaniem czynności zawodowych bądź w ich trakcie od osób innych niż pracodawca. Wyjątkiem mogą być symboliczne upominki, rozdawane wielu osobom w celach reklamowych, oznaczone nazwą lub logo oferującego.

Gdyby z cytowanego kodeksu etycznego uczynić tarczę i rzucać w nią lotkami, to tylko cud mógłby sprawić żeby trafić w taki akurat punkt, który nigdy nie został na naszym medialnym ryneczku złamany.
Kodeks etyczny, jego przestrzeganie, jest nie tylko wewnętrznym drogowskazem tej czy innej korporacji zawodowej.
 W znakomitej części buduje także etos zawodu. Jaki byłby to etos gdyby budowali go wyłącznie dziennikarze będący przedmiotem interpelacji Odrozka i Klinowskiego? . 


 No i oczywiście sprawa druga - jaki jest etos wybieralnego urzędnika, który publicznymi pieniędzmi  łamie sumienia a w każdym razie zawodową wiarygodność szanowanych podobno przez siebie ludzi?

piątek, 18 maja 2012

Zabijemy cie dla twojego własnego dobra

czyli ideologie na kozetce.

Jest coś niepokojącego w ideologiach. Wszystkich bez wyjątku. Niezależnie od swoich zawartości bowiem i skierowania wektorów, łączy je jedna wspólna cecha - tak na poziomie argumentacji którymi się posługują, jak na poziomie stopnia przekonania zwolenników o jej słuszności  - aspirują do oczywistości i absolutnej obowiązywalności. Mało tego - na pewnym poziomie, jakimś magicznym wręcz sposobem, sublimują ze zbioru światopoglądowych twierdzeń w Dobro. A zaraz potem w Dobro Najwyższe.

 Tak jest z ideologiami mającymi podłoże czy konotacje religijne, identycznie z tymi które są ściśle materialistyczne. Tak było w Hiszpanii gen.Franco, tak w Rosji Stalina. Identycznie w Polsce Gomułki, nie inaczej w Afganistanie Talibów. I w państwie Czerwonych Khmerów i w kraju Ajatollahów.  Wszędzie tam można było przeczytać, usłyszeć, dowiedzieć się z różnego rodzaju komunikatorów ze jakiś związany z ideologią symbol jest najwyższym dobrem. Większość z nas ma w dość świeżej jeszcze pamięci plakaty głoszące że u nas takim dobrem były naród i partia na przykład.

Czemu tak mnie to przeraza? Dlaczego chcę wysyłać ideologie na kozetkę, sugerując ze coś jest z nimi mocno nie tak? Ano dlatego ze gdy ideologia staje się, a zawsze tego próbuje - dobrem, gdy próbuje być, jest, obowiązującym i nie budzącym wątpliwości drogowskazem, zazwyczaj giną ludzie. Bo ci - jak to ludzie - nijak nie potrafią śpiewać unisono. I zawsze znajdują się inni, którzy takiego fałszującego zechcą nawrócić.  A gdy przygłuchy czy uparty- zniknąć. Dla jego własnego dobra. Przecież i tak nie mógłby zostać zbawiony albo stanowić wartościowego społecznie elementu.

Świat co i rusz rozpościera jakieś sztandary, a to polityczne, a to ideologiczne a to religijne - wreszcie takie w których to wszystko się miesza - i zaczyna się wrzenie. Próba sublimacji.


To dlatego tak dobrze sie czuje w otoczeniu ludzi, którzy miewają wątpliwości. To również dlatego nigdy nie mam pretensji gdy czyjeś poglądy bywają nieostre. Bo samemu ciągle mi się zdarza, gdy inni wchodzą na wysokie C, buczeć polowe oktawy niższe F.
Jestem człowiekiem ideologicznych światłocieni. I dobrze mi z tym.

P.S Zarzuci mi ktoś ze straszę ideologiami, jako przykładów używając ich ekstremistycznych przejawów.
Tak, tylko ze to nie są żadne ekstremizmy. To konsekwentnie argumentowana i wcielana w życie idea.

P.P.S O innych, może mniej drastycznych ale równie niebezpiecznych następstwach konsekwentnego, bezkrytycznego wcielania idei w życie napisze już wkrótce.

wtorek, 15 maja 2012

Słowo do M.Klinowskiego

czyli gmeranie w prawie.

Pamiętam twoje ostre i bezkompromisowe wypowiedzi w sprawie zakazu noszenia masek w miejscach publicznych. Miałeś swoje powody - ale później przyszły protesty w sprawie ACTA - i przyszło żałować.

Dziś podobnie - zderzasz się z kolejną sprawa trudną, z referendalną niemożnością i pierwsze co od ciebie można usłyszeć to - zmieńmy prawo!

Przyglądnąłem się tym twoim propozycjom.

Pierwsza sprawa - zbyt krótki czas na zebranie podpisów. Wymuszanie pospiechu, jak mówisz.

 Taak, tylko czy nie jest przypadkiem prawdą ze grupa obywateli ma dowolnie długi czas PRZED uruchomieniem procedury żeby dobrze przygotować i siebie i lokalną społeczność na ewentualną próbę odwołania włodarza? Kto powiedział ze sprawy prowadzone w sposób - "wydrukujemy biuletyn, rozlepimy plakaty i hajda na Sopliców"  mają się udawać? Choćby i były na plakatach i broszurach wymalowane słuszne, święte racje za odwołaniem - ludzie może i nie znają się na sprawach publicznych, ale na rzetelnej robocie znają się z cała pewnością. I jeżeli zobaczą, wyczują ze ktoś próbuje coś osiągnąć idąc na łatwiznę, na skróty - nie przyłożą do tego ręki, dlaczegóż by mieli?

Wniosek - to nie czas na zebranie podpisów stanowi jakąś istotną barierę, tylko bylejakość działań wnioskodawców.

Kolejna rzecz -  to już perełka. Zniesienie progu ważności kosztem zwiększenia ilości podpisów potrzebnych do rozpisania referendum.
Nawet nie wiem jak to opisać. Odwróćmy więc na moment sytuacje - Klinowski po jakieś nadzwyczajnej mobilizacji wyborców wygrywa następne wybory. Powiedzmy w drugiej turze, stosunkiem 54-46. Po kilku miesiącach kocicho rozpisuje referendum, z palcem pod ogonem zbiera 25%(wystarcza mu sama stara gwardia, żadnej napinki) i....tyle  Klinowskiego w gabinecie burmistrza widzieli.

Poważniej daje się to ująć jakoś tak - akt wyborczy jest trudno sterowalny, intymny, tajny, strzeżony prawem. Zbieranie podpisów zaś daje multum okazji do zastraszania, naciskania, manipulacji, etc. Sama konfrontacja, sama fizyczna styczność potencjalnego wyborcy z osobami zbierającymi podpisy może być powodem zafałszowania prawdziwej jego intencji.

Nie da się zastąpić wyborów sondażami. Nie da się choć już niejeden o tym marzył :)
Nie można też zmieniać prawa, ba zasad ustrojowych, tylko dlatego ze nam jest tu i teraz pod górkę.

Przypuszczam ze nie jeden raz srożyłeś się na polityków głosujących jakieś prawo ad hoc,  pod wpływem bieżących wydarzeń, nastrojów, bez rzeczywistego oglądu sytuacji. A skoro tak to po kiego stawiasz się co i rusz z nimi w jednym rzędzie?

Odwołanie urzędującego burmistrza musi być możliwe - ale wcale nie powinno być łatwe. Także dlatego ze nie w każdej sprawie, nie wszędzie podział na good guys i bad guys jest taki oczywisty i klarowny jak u nas.

To z jednej strony. Z drugiej zaś - politycy, także samorządowi, bardzo potrzebują wyborców do poparcia swoich szczytnych, słusznych, zbawiennych postulatów. W dniu wyborów - i ani sekundy dłużej.

 I ludzie doskonale to wiedzą. Dlatego nie są skłonni uczestniczyć we wszystkich proponowanych im sprawach. Sprawcie żeby ludzie poczuli się jakoś przez was zaopiekowani, żeby poczuli i doświadczyli ze rzeczywiście przychodzicie do nich i macie im coś do powiedzenia, do zaofiarowania - ba, ze przynajmniej przez chwile po ludzku z nimi porozmawiacie, zamiast podtykać coś do podpisania - może wtedy będą mniejsze kłopoty z frekwencją.

 To co fizycznie niewykonalne w wielkiej polityce - jest zupełnie możliwe w skali gminy.

poniedziałek, 14 maja 2012

Niektóre liczby kłamią

czyli jednak o Kalwarii




 Wydarzyło się w ościennej gminie referendum.

 Inicjatorzy zebrali prawdopodobnie ok 1800 podpisów pod wnioskiem o rozpisanie głosowania. W samym głosowaniu udział wzięło mniej osób niż podpisało wniosek(ok 1700). W momencie kiedy to pisze nie mam jeszcze dostępu do szczegółowych wyników, ale rozsądne jest chyba założyć ze nie wszystkie głosy były oddane na "TAK"
Przyjmuje ze za odwołaniem burmistrza było ok 1500 osób.
80% tych którzy podpisali wniosek o referendum. Może 10% wszystkich uprawnionych do głosowania.  Kolejny dowód na to ze deklaracje głoszone publicznie, twarzą w twarz z ankieterem czy w przypadku Kalwarii - przedstawicielem wnioskodawców, maja się tak sobie do rzeczywistych zamiarów indagowanego.

Dlaczego, mimo wcześniejszych deklaracji ze sprawy sąsiadów mało mnie obchodzą, wracam jednak do tego tematu? Bo dla odmiany - bardzo mnie obchodzi obrót spraw w moim miasteczku.

Bo jako przykład braku profesjonalizmu i punkt odniesienia  dla wadowickich spraw, jak ulał pasują kalwaryjskie boje.

Napisałem kiedyś na jednym z lokalnych portali ze przed IWW jest masa pracy  a pozytywne opinie internautów wcale mnie nie uspakajają, bo ruch na nich generuje garstka zaledwie (może kilkaset) młodych głównie ludzi. Podobnie z opiniami dającymi się usłyszeć na tzw mieście.

Opieranie się na intuicji czy odczuciach przy szacowaniu rozpoznawalności osobistej, spraw i problemów czy wreszcie ewentualnych wyborczych szans, to droga  znacznie bardziej zawodna niż dające się w końcu oszacować przekłamania sondażowe.

O ile się orientuje profesjonalny sondaż  kosztuje od kilkunastu tys złotych.
 Nie wiem czy IWW ma, bądź może mieć takie pieniądze.  Z całą pewnością natomiast wiem ze bardzo sensownie byłoby je wydać właśnie na taki cel.
Umiejętne czytanie takich rzeczy bywa bardzo, bardzo pouczające.

niedziela, 13 maja 2012

Faks z nieba

czyli arcybiskup potwierdza.

Pierwszych kilka tekstów na tym blogu poświęciłem próbie pokazania dlaczego nie należy poniewierać wierzących. Próbowałem powiedzieć kilku osobom ze jest to merytorycznie bezzasadne a politycznie nieopłacalne.

Tak się złożyło ze dodatkową puentę do tamtych postów dopisał arcybiskup Michalik podczas płomiennego kazania na Jasnej Górze. Przemawiał dokładnie w ten deseń - oni, struktury zła, nas nienawidzą,  musimy się okopać i obronić.

Nie zamierzam w najbliższym czasie pisać na ten temat - więc jeszcze raz  - proszę łaskawie wbić to sobie w pamięć - KK w dobrych dla siebie czasach osłabia się i pogrąża, spychany siłą własnej inercji i miałkością własnych elit.

Kościół atakowany, poniżany,spychany do narożnika - kwitnie, odradza się, potężnieje. A z ciała moralnego i intelektualnego karła zawsze wypączkowuje potężny, charyzmatyczny przywódca.


sobota, 12 maja 2012

Ogon kręci psem

czyli oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować.

Przywołuje passus ze znanego skeczu kabaretu Dudek, bo sprawa o której dzisiaj chce powiedzieć dwa słowa, powoduje uczucie bezradności z którym można poradzić sobie już tylko śmiechem.

 Od zawsze alergicznie reaguje na komentarze polskiej rzeczywistości typu -"a, to tylko w naszym kraju jest możliwe" "a na zachodzie to by tak czy owak postąpiono" "w tym kraju dzieją się takie rzeczy".  Wszystko to ma sugerować ze Polska jest w jakimś znaczącym stopniu upośledzona jeżeli chodzi o standardy, procedury, rozwój demokracji. Co traktowane w skali bezwzględnej jest oczywiście prawdą. Ale staje się uwłaczającą półprawda, takim zakompleksionym pitoleniem, jeżeli dotyczy porównań z mitologizowanym w dalszym ciągu "zachodem".

Przywoływałem w ostatnim poście postać magnata medialnego, multimiliardera, który w związku z aferą podsłuchową był przesłuchiwany przez angielską Izbę Gmin.

Żeby nie przedłużać - najnowsze ustalenia w tej sprawie są takie ze jeden z ministrów rządu Jej Królewskiej Mości-J.Hunt prosił lokalnego szefa PR koncernu Murdocha o szczegółowe instrukcje(!!) w jaki sposób on sam, rząd i premier mają reagować w tej sprawie.
W tle tej afery oczywiście wielki biznes - zabiegi koncernu Murdocha o przejęcie kolejnego segmentu rynku w GB, o którego zasadności czy zgodności z prawem, miał zdecydować Hunt.

Po tym jak Rywin przyszedł do Michnika przez Polskę przeszło polityczne tornado a lewica, głównie SLD, nie podniosło się do dzisiaj. Jakie Wyspiarze wyciągną konsekwencje z tego ze Murdoch przyszedł do Hunta, czas pokaże.

Niemniej gadki o tym jaka to Polska jest dzika a gdzieś tam panuje idylla należy raz na zawsze włożyć pomiędzy bajki. Należało je tam włożyć i nigdy nie wyciągać już przynajmniej od czasu pojawienia się w sieci WikiLeaks.

Zachód miał po prostu więcej czasu żeby nauczyć się skuteczniej perfumować i  pudrować to, co u nas tak paskudnie wygląda i powoduje taki zaduch.

 Ale pełen szlacheckich tytułów i gentlemeńskich manier angielski rząd i parlament mogą, korumpującego ich członków Ruperta Murdocha, w...(niedomówienie, tak więcej inteligentnie) pocałować.

http://www.youtube.com/watch?v=z4dMWaI6MBY&feature=related

czwartek, 10 maja 2012

Bajdurzenie

czyli sam nie jestem pewien.




Czy nie do pomyślenia jest, pamiętając ze tzw rynki, mają swoje twarze, adresy i nazwiska - namówienie, a w najgorszym razie zmuszenie największych graczy do spotkania i zawarcia czegoś co  nazwałem na własny użytek - paktem bezpieczeństwa?  


 Rynki to setki milionów transakcji wykonywanych dziennie na całym świecie, ale nici ważącego odsetka z nich prowadzą do najwyżej kilkuset instytucji, dających się wiążąco  reprezentować przez kilka tysięcy konkretnych osób. Osób które w świeżej pamięci maja traumę ostatniego kryzysu, mają w niej też np przesłuchanie, choć w innej sprawie,  przed komisje parlamentarną nestora rodziny Murdochów wraz z synem. Co dla tego pokroju ludzi jest chyba trudniejsze do przełknięcia niż najdotkliwsza nawet finansowa strata. 


Czy, stosując metodę kija i marchewki - czyli z jednej strony przypominając graczom ze państwa, mimo iż finansowo skarlałe, wciąż dysponują prawem i aparatem przymusu, dającym się skutecznie użyć także przeciwko oligarchom i finansowym magnatom,  z drugiej zaś  strony wnosząc propozycje mogące skutecznie zmniejszyć ryzyko spektakularnych i na globalna skale    perturbacji, nie dało by się zgromadzić największych np pod egidą Prezydenta Stanów?


I tak nimi pokierować żeby sami zaproponowali jakiś rodzaj samokontroli? Żaden urząd nie jest w stanie   równie szybko i równie skutecznie wykryć transakcji, emisji, czegokolwiek co odbiega od standardowego poziomu ryzyka czy w innych sposób niestandardowych, nierynkowych działań jak inni   uczestnicy tej gry. I nic równie skutecznie nie zapobiegło by tego typu praktykom jak ostracyzm w środowisku. Istnieje przecież potężny rynek pożyczek międzybankowych - najmocniejsze z możliwych narzędzie nacisku.  Państwa ze swoimi regulacjami i aparatami przymusu  pełniłyby rolę strażnika tego paktu.
Słowem - gracze zarabiali by mniej ale żyli spokojniej.  A wraz z nimi - przeciętni zjadacze chleba którym rata kredytu hipotecznego nie podwajała by się tylko dlatego ze  ktoś gdzieś pożyczył innym stokrotnie więcej niż sam jest wart.


Jeżeli mam racje i u źródła ostatniego kryzysu bardziej niż zazwyczaj leży nieokiełznana przez konserwatyzm chciwość, i to rozumiana nie jako może niezbyt piękna ale powszechna ludzka cecha, ale chciwość systemowa,  ustrukturyzowana,  to nie wierze żeby państwa mogły uregulować jej poziom samodzielnie. 


Kończąc ten temat powiem tak - skala globalnej wioski, na jaką dzieją się obecnie sprawy gospodarcze i finansowe, stanowczo mnie przerasta. Jeżeli zdarzy się ze tekst ten - obie jego części, przeczyta fachowiec, z łatwością zauważy nieporadność a być może także naiwność  z jaką się po nim poruszam. 
Właściwie nigdy by nie powstał gdyby nie moje nieustanne utarczki z Miłośnikiem magistratu, wiec tak właśnie proszę go traktować - jako dalszą część amatorskiej pogaduszki znajomych:)

środa, 9 maja 2012

Ile Papież ma dywizji

czyli czy krowy rzeczywiście są święte.


   

"Derywaty, kredyty subprime, syntetyczne narzędzia typu lewar z jednej strony i totalna deregulacja całych sektorów rynków z drugiej, w konsekwencji kompletne oderwanie rynków finansowych od realnej gospodarki, to owoce dogmatycznego liberalizmu aplikowanego w światowy system przez ostatnie 30 lat. Wszystkie absolutnie zgodne z doktryną wolnego rynku – i wszystkie w ogromnym stopniu odpowiedzialne za najpierw amerykański a potem europejski kryzys.

Prywatne, ponadnarodowe molochy, określane mianem  "to big to fail", kosztujące podatników pieniądze dające się zapisać cyfrą z kilkunastoma(!!!) zerami.
Premierzy europejskich rządów, wybierani w demokratycznych wyborach, zmuszani do dymisji przez agencje ratingowe".

W taki sposób opisywałem kilka miesięcy temu sytuację w dyskusji z Miłośnikiem, na blogu M.Klinowskiego.

Jeszcze tylko jedna wklejka z tego samego źródła-

"Bo gdy popatrzysz na rzeczywiste przepływy kapitału, w skali światowej, to łatwo zauważysz, ze państwa, nawet te najpotężniejsze, są właściwie karzełkami w porównaniu do sektora prywatnego. I to – zwłaszcza w ostatnich latach -karzełkami które są karmicielami tzw rynków.
Juz ci tu kiedyś mówiłem – “sytuacja wygląda tak ze to nie politycy trzymają za mordę “rynki” tylko one polityków.I nie politycy wyciągają kasę z “rynków” tylko rynki z podatków”



- i już przechodzę do podsumowania tamtej rozmowy:)


Co taki stan spraw oznacza dla naszego rozumienia rynkowej gry? Czy leseferyzm skompromitował się całkowicie i odtąd ekonomiczne noble będą odbierać spadkobiercy J.M Keynes'a? Czy wiara w wolny rynek i jego teoretyczne modele są całkowicie pozbawione sensu?
Z oglądu rzeczywistości opisanej w pierwszych zdaniach wynikało by ze tak.


Z drugiej zaś strony,  gdyby tak było, to jakim cudem wszystko działało sprawnie przez ponad stulecie w ogromnej części świata?


Dzisiaj myślę że dobrym, logicznym i działającym zasadom przydarzył się...człowiek. Człowiek ze swoją nieposkromioną chciwością, który ukrywając się za sztandarem nienaruszalnych praw rynku, w rzeczywistości od dłuższego czasu wszelkimi sposobami te prawa naginał, obchodził a czasami brutalnie łamał.
 To co jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie śniło się konserwatywnym z natury finansistom -nie tylko dlatego ze wówczas było niemożliwe, ale głównie dlatego ze oznaczało sprzeniewierzenie się zasadom które sami ustalali,odkrywali i w które świecie wierzyli - stało się chlebem powszednim rekinów, które były na tyle silne ze w dużej mierze przestały być poddane na naturalne zagrożenia wynikające z ryzykownych a czasami brutalnie łamiących naturalne prawa rynku zachowań.  Przynajmniej, jak się okazało podczas spektakularnego upadku Lehman Brothers - do czasu. 


Czy więc, gdyby zgodzić się z tak naszkicowaną przyczyną pozornej niewydolności wolnego rynku, potrzebne jest postulowane przez wiele ośrodków opiniotwórczych czy politycznych jakieś radykalne odejście w stronę interwencjonizmu?  Czy państwa powinny przejąc kontrolę wprowadzając tysięczne przepisy w zakresie finansów, zatrudniając rzesze urzędników, tworząc jakiś światowy nadzór bankowy, do ich egzekwowania?


A w sferze gospodarek krajowych co?  Nacjonalizować przedsiębiorstwa czy być może cale działy gospodarki? Usztywniać kursy narodowych walut?


  Innymi słowy - czy jest cień szansy ze gospodarki oraz sytuacja na rynkach finansowych będą się miały lepiej, sterowane ręcznie przez urzędników? Czy to w ogóle możliwe w zglobalizowanym świecie? Nie trzeba chyba zbyt wielkiej wyobraźni żeby przyznać ze nie brzmi to zachęcająco.


Wygląda wiec na to ze jesteśmy skazani na epokę coraz szybciej po sobie następujących  tąpnięć, coraz intensywniejszych i szerzej rozlanych kryzysów.


Albo.... zapytamy, trawestując zdanie z tytułu posta - "a ile rynki mają dywizji?"





wtorek, 8 maja 2012

Prawe do lewego



czyli przechylenie wahadła.




Dzisiaj chcę coś powiedzieć filozofowi - chcąc nie chcąc więc, odrobina filozofii na początek:)

Prawda jest wtedy, gdy mówimy ze rzeczy maja się tak lub tak i rzeczy mają się tak właśnie.

Także w taki, klasyczny sposób, dawało się definiować prawdę przez kilkanaście wieków pomiędzy Arystotelesem a Akwinatą.

Problemy z takim ujmowaniem prawdy pojawiały się właściwie od zawsze - wyłomu w niej dokonywali D. Hume i inni, zdemolował je kompletnie E.Kant. I tak poprzez szkolę Lwowsko-warszawską, Koło Wiedeńskie, znaczące odkrycia naszego rodaka A.Tarskiego, do czasów nam współczesnych - Kripke 'go i Quine'a definicja staje się coraz bardziej wysublimowana, przesuwana w meta-poziomy, trudna.

Gdzieś obok tych wielkich filozoficznych zmagań, chociaż uczestnicząc w nich i czerpiąc, powstała w Anglii koncepcja, nazwana przez jej twórce pragmatyzmem a która z wielu względów bardzo mi się podoba. W największym skrócie mówi ona tyle ze prawdziwa jest taka teoria która dobrze działa w praktyce, która jest praktycznie użyteczna.

I z taką właśnie koncepcją prawdy chcę zderzyć najsłynniejszego chyba dziś w Polsce neofitę interwencjonizmu - Janusza Palikota.

Polityk ten,najwyraźniej na fali entuzjazmu, spowodowanego wynikami wyborów prezydenckich we Francji, wygranymi przez socjalistę Francois Hollande'a, radośnie ogłosił ze nadeszła nowa era, Europa skręca w lewo a efektem tego będzie.... budowanie fabryk za państwowe pieniądze. W dobie ostrego kryzysu, którego efektem jest m.in przeszło dwukrotnie wyższe niż to zdrowo bezrobocie w wielu krajach naszego kontynentu - brzmi to jak miód na strwożone serca ogromnych rzesz ludzi. I właściwie, gdyby nie przyciągnięta tu prze mnie pragmatyczna definicja prawdy - wobec oczywistej zadyszki nauk ekonomicznych, trudno by było zadać kłam twierdzeniu iż nie ma niczego złego w państwowej własności środków produkcji.

Ale cóż trudniejszego niż skonfrontować teorię z rzeczywistością w myśl przytoczonej definicji prawdy?

Nawet zostawiając na boku całe naszego rejonu świata doświadczenie w tej materii, wynikające w kilkudziesięciu lat niemal wyłącznej państwowej własności - nie brak i dzisiejszych przykładów na to czym się kończy własność państwowa w gospodarce.

W miejsce kompetentnych zarządów - polityczna klientela. W miejsce rzutkich prezesów - Staszek, który chciał spróbować szczęścia w biznesie. W miejsce rachunku ekonomicznego - szemrane układziki ze związkowymi działaczami. Zamiast naturalnej poddatnosci na okresy dekoniunktury - państwowe dotacje wpompowywane w deficytowe przedsięwzięcia.

Biorąc pod uwagę ze podstawowym celem wszelkiej działalności gospodarczej jest rozwój i zysk, a własność państwowa w praktyce służy przede wszystkim jako wygodny kanał dystrybucji politycznych obrywów, nie potrzeba chyba dalszych uzasadnień żeby wykazać iż przynajmniej w tym wymiarze lewicowe wizje głoszone przez Janusza Palikota nie mogą być prawdziwe.

Czy jest możliwe żeby przedsiębiorca, praktyk życia gospodarczego oraz mający szeroką teoretyczną podbudowę filozof, mógł tego wszystkiego nie wiedzieć? Oczywiście - jeżeli w międzyczasie przedzierzgnął się w polityka czującego wznosząca falę.

Tylko ze w takiej sytuacji zupełnie niepotrzebnie poświęcałem czas na przydługi wstęp, wystarczy gdy na jego hasła o państwowych fabrykach odpowiem - nie pierdol Janusz. Nie pierdol.

poniedziałek, 7 maja 2012

Kadencyjność urzędów

czyli komu władzę komu, bo idę do domu.

Przyglądając się z mniej niż umiarkowanym zainteresowaniem, referendalnej akcji odwołania burmistrza w sąsiedniej gminie, natknąłem się ostatnio na informacje o tym ze inicjatorzy referendum nie mają własnego kandydata który ewentualnie zastąpiłby odwoływanego.

Przedstawicielka grupy inicjatywnej powiedziała podobno ze "w razie się uda to kandydat się pojawi a lud wybierze". Czy jakoś podobnie.

 Oczywiście w pierwszym odruchu pomyślałem ze to kompletnie niepoważne stawianie sprawy. Tak jakoś jestem skonstruowany ze z podejrzliwością reaguje gdy pojawia się w moim otoczeniu ktoś,  z gotowym pomysłem na zburzenie czegoś starego oraz bez cienia propozycji co chce zbudować, gdy już wywiezie gruz i wyrówna teren. Zaraz lęgną się w mojej głowie myśli ze albo rzeczywiście takiego pomysłu nie ma - a wtedy po co cokolwiek burzyć - albo ma i skrzętnie go ukrywa a ja za miesiąc obudzę się z super-mega marketem, po cichutku poskładanym z prefabrykatów, w miejscu gdzie dotychczas nie było może niczego urokliwego ale był za to spokój i cisza.

Porzucając zaś metaforę budowlana - czy nie rozsądniej byłoby mieć propozycje, wskazać mieszkańcom gminy alternatywę, zanim rozpisze się referendum i wyda bądź co bądź całkiem pokaźne pieniądze?  Przecież łatwo może się okazać ze w ewentualnych wyborach dopiero co odwołany burmistrz będzie jedynym poważnym kandydatem. Bądź pojawi się ktoś, kogo kandydatura będzie oznaczała wybór pomiędzy dżumą a cholerą.

Jak powiedziałem  - kalwaryjskie sprawy zajmują mnie w stopniu minimalnym, dlatego w odruchu drugim przyszła  ogólniejsza refleksja -  tak się jakoś składa ze na polityce i rządzeniu zna się prawie każdy. Komentarze, krytyczne uwagi, czasem nawet wykrzyczane w stronę telewizora, genialne w swej prostocie rozwiązania najtrudniejszych nawet problemów ekonomicznych, społecznych, politycznych rodzą się w głowach rodaków z niebywałą wręcz intensywnością i łatwością.
No to pytam sam siebie - skoro jest tak dobrze to dlaczego jest tak źle? Dlaczego klasa polityczna z każdymi kolejnymi wyborami nie tylko sięga dna ale wręcz próbuje w tym dnie drążyć? Dlaczego za niebywały sukces uważa się u nas 50% frekwencje w wyborach? Dlaczego zjawiskiem i niemalże unikatem pośród powiatowych miast polskich,  jest powstanie w Wadowicach ruchu obywatelskiego?

To z jednej strony. Z drugiej zaś idzie propozycja ustanowienia kadencyjności wszystkich niemalże pochodzących z wyborów stanowisk.  Juz nawet pomijam fakt ze ta kolejna regulacja pochodzi z ugrupowania, które na sztandarach ma deregulacje. Ale w kontekście kalwaryjskim - skoro nawet źle podobno rządzący burmistrz nie ma realnej, ba, nie ma żadnej alternatywy, to co w sytuacji kiedy kadencyjność wymusi odejście burmistrza czy wójta, który właśnie dostał tytuł Samorządowiec Roku? Urządzimy łapankę? Loterię fantową?

Rządzenie w ogóle, a już w szczególności rządzenie sprawne i skuteczne, to niełatwy kawałek chleba. I chyba nawet najzacieklejsi komentatorzy kłócący się z telewizorem, intuicyjnie to przeczuwają. Bo na co jak na co, ale na wysyp jakichś szczególnie aktywnych publicznie i sensownych ludzi narzekać nie możemy.

niedziela, 6 maja 2012

Do brzegu

czyli o co właściwie chodzi.

Dlaczego piszę w sposób który wydaje się ignorować bądź sugerować nieświadomość istnienia drugiej strony medalu? Dlaczego tak krytycznie piszę o kolegach ateistach czy w ogóle o ateizmie, co do którego niejednokrotnie deklarowałem i rzeczywiście odczuwam, dużą dozę sympatii?

 Dlaczego pomijam milczeniem istnienie religijności toruńsko-rustykalnej, przedstawicieli której wyczyny wywołują, w zależności od okoliczności i wrażliwości obserwatora - albo pusty śmiech albo dreszcz przerażenia, a w każdym wypadku prowokują do, delikatnie mówiąc,  dosadnych reakcji czy komentarzy?

Ano dlatego ze w przeciwieństwie do przedstawicieli obydwóch stron sporu - bijących się co prawda czasem - ale nieodmiennie w cudze piersi, ja próbuje się uderzyć we własne. Bo także ja dość ostro wypowiadałem się publicznie przynajmniej o części wierzących, nie unikając  lekceważącego tonu czy kpiny.

 Jeżeli mało poważną byłaby próba rozstrzygnięcia  kto ten spór rozpoczął, to z pewnością jest tak ze traktowanie (wszystkich) wierzących w sposób o którym mówiłem w poprzednich postach, radykalizuje ich postawy, zniechęca do jakiegokolwiek dialogu, powoduje okopanie się na swoich stanowiskach. Na długo w pamięci pozostaną nam wszystkim obrazki z pod Pałacu Prezydenckiego, ta orgię nienawiści prezentowaną przez obie strony.

Czytając jakiś czas temu tekst M.Klinowskiego "Smoleńska lipa" i zgadzając się z, zresztą dość oczywistą, oceną tamtej sprawy, pomyślałem sobie - czy nie jest czasem tak ze w mentalną smoleńską mgłę  wepchnęliśmy tą masę ludzi także trochę my sami. Czy i w jakim stopniu odpowiedzią na publicystyczne kpiny i polityczne ruchawki - zwłaszcza te z początku kadencji w wykonaniu Ruchu Palikota  jest masowa wiara ze smoleńskie brzozy są z gumy? Z pewnością nie jest przypadkiem ze wiarę w smoleński zamach deklarują głównie zwolennicy ojca biznesmena z Torunia.

Zawieszając to pytanie chcę wreszcie dotrzeć do lokalnych spraw.  Jedna z nich znalazła swój epilog  w wyczynie grupy radnych, pod światłym zapewne przewodnictwem pana Szczura - którzy to radni w głosowaniu ustalają czy wypowiedzi innego radnego rzeczywiście miały miejsce. Cóz, nie pierwszy to przypadek w historii, gdy prawdę materialną ustala się w głosowaniu - co jednak w niczym nie zmienia kuriozalności takiego postępowania.

Zaczęło się zaś wszystko od osławionej już "klątwy" która została uchwalona w odpowiedzi na plakaty-widmo, rzekomo negujące świętość K.Wojtyły, a których o ile można się zorientować, nikt z mieszkańców miasta nie widział, nie zostały tez one sfotografowane,  już nie wspominając o fizycznym zabezpieczeniu przez inicjatorów uchwały RM.

I tak faktycznie, jak i w publicznym odbiorze, cała sprawa pozostała by tym czym rzeczywiście była - karykaturalną próbą rozgrywania spraw z zakresu sacrum przez bezideowych profanów, dla ich własnych politycznych korzyści.

Cóż, kiedy osoby publiczne, powiązane czy wręcz stanowiące środowisko opozycyjne w Wadowicach, nie mogąc powstrzymać swoich polemicznych temperamentów i ciętych języków, wykorzystują każdą niemal okazje żeby "walić jak w bęben"  a to w wierzących, a to w Kościół, a to w "czarnych".


I, podobnie jak na arenie krajowej taki Kaczyński wykorzystuje fakt pożywki jaką dają ideologiczne galopady Ruchu Palikota i rękami czy ustami takich Pospieszalskich czy Terlikowskich mobilizuje wiernych do walki z siłami zła i ciemności, tak wadowicki układ setnie korzysta z faktu ze przynajmniej niektórzy liderzy opozycji  publicznie opowiadają, bądź firmują swoimi osobami, bzdury o wierze i wierzących, stając się domniemanymi adresatami klątw i utrwalając linie podziałów narzucaną wbrew zdrowemu rozsądkowi a we własnym dobrze pojętym interesie przez magistrat.

Tak więc panowie opozycjoniści, możecie albo skupiając się na rzeczywistych problemach naszej lokalnej społeczności, zaprzestać tej swojej ideologicznej wojenki i mieć realne szanse na wygranie kolejnych wyborów, albo tańczyć ten swój chocholi taniec, publikując rzeczy które czasami obrażają nie tylko wierzących lecz i zdrowy rozsądek i przez kolejną kadencje utyskiwać ze lokalny światek was nie zrozumiał a kocicho wykiwał.

Tertium non datur.




Walka z bogiem, walka bogiem

czyli przelewanie z pustego w próżne.


No tak, ale ateizm ma przecież także inną, poważniejszą i bardziej przemyślaną stronę niż straszenie sukienkowym pedofilem. 
Może jest więc tak ze atakujący wierzących w boga, mimo iz używają rynsztokowego a w każdym razie obraźliwego języka i na podobnym poziomie argumentów - mimo wszystko się nie mylą, bo jest pewne ze bóg nie istnieje a ktoś to raz na zawsze rozstrzygnął?


Cóz - w każdym razie wielu próbowało. Ontologie wszystkich znanych systemów filozoficznych w swoim centralnym punkcie stawiały i stawiają dyskutowanie problemu istnienia Absolutu, bądź są jakąś formą ustosunkowania się do twierdzeń i stanowisk w tym zakresie systemów konkurencyjnych. 


 Problem istnienia boga zajmował umysły najgenialniejszych fizyków, znamy opinie Einsteina , Hawkinga i wielu innych. 


   Powstały tomy rozważań tuzów współczesnej myśli ateistycznej. Prace takich autorów jak Daniel Dennett , Richard Dawkins, Sam Harris, Christopher  Hichens czy wreszcie Victor Stenger, pisane z pozycji naukowych, obficie korzystających z dorobku nauk biologicznych, miały oznaczać definitywną rozprawę z ideą boga osobowego. 


Czy oznaczały rzeczywiście? Otóż oczywiście nie. Najmocniejszym twierdzeniem na jakie może sobie pozwolić, trochę zadając kłam krzykliwym tytułom publikowanych przez siebie książek, każdy z tych autorów, jest takie ze istnieje ogromne prawdopodobieństwo iż boga nie ma. Prawdopodobieństwo, nie pewność.


Tak na marginesie - być może dlatego ze nie dowodzi się negatywnych twierdzeń egzystencjalnych,   tylko pozytywnych :) A także dlatego iż zbiór twierdzeń nauki jest rozłączny ze zbiorem twierdzeń wiary.


Tak czy owak sumaryczny wynik wysiłków najpotężniejszych umysłów od czasów jońskich filozofów po współczesność nie przyniósł konkluzywnych rozstrzygnięć w sprawie istnienia absolutu. I mogę bez większego ryzyka  powiedzieć ze nigdy nie przyniesie a to dlatego ze natura dyskutowanego problemu leży poza możliwościami poznawczymi człowieka. Dokładnie tak jak,wszystko na to wskazuje - natura samej otaczającej nas rzeczywistości.


Co z jednej strony powoduje pewien niepokój u świadomych ateistów a z drugiej zaś w niczym nie przeszkadza świadomym wierzącym. 


Skoro więc nie tylko podwórkowa mądrość ale sama nauka nie przynosi definitywnych rozstrzygnięć, przytomnie wypadało by uznać ze nie ma najmniejszych powodów żeby z intelektualną wyższością spoglądać na rzekomo głupiutkich i naiwnych wierzących?


Więcej - skoro, jak wszystko na to wskazuje, obcujemy z problemem niedającym się rozstrzygnąć, to mało rozsądnym jest używanie zgranych argumentów jako sposobu na  opiniowanie czy wartościowanie o ludziach? 

I wreszcie - na poziomie ideologicznym, politycznym spór oczywiście będzie trwał - ale czy nie powinien być prowadzony jak spór równego z równym - a nie, jak próbują to ustawiać niektórzy - jak spór kasty "oświeconych" z ogłupiałym, naiwnym motłochem?




sobota, 5 maja 2012

Do przyjaciół ateistów

czyli pierwszy knockdown rozumu.

Swoistą modą stało się w ostatnim zwłaszcza okresie rzucanie ciętych uwag i porozumiewawczych uśmieszków dotyczących Kościoła, wiary i wierzących.
Krytyczny a najlepiej postulujący wysłanie wymienionych z powrotem do katakumb głos, wydaje się być dla pewnego, poszerzającego się  grona osób, wyznacznikiem "oświecenia" i głębokiej mądrości mówiącego.

 I tej właśnie postulowanej "mądrości" chce się przyglądnąć w inauguracyjnym blogowym wpisie.

Usłyszałem kiedyś od kogoś, kto sam o sobie mówił iż jest wojującym ateistą ze jego zadaniem jest walić w wierzących jak w bęben. Odpowiedziałem mu, znając jego wypowiedzi w tym zakresie ze w porządku, ale doświadczony bębniarz nie wali w instrument byle czym, bo wie ze  dźwięk który  się przy takim waleniu rozchodzi, z pewnością do szlachetnych  nie należy. Coś tam chyba dotarło - przynajmniej na krótki okres.

Cóz kiedy takich bębniarzy walących byle czym przybywa w tempie większym niż ktokolwiek zdąży zareagować.

Żeby nie być gołosłownym - przykład z mojego rodzinnego podwórka - na czterech aktywnych blogerów  - trzech bębni - w tym dwóch używając,  bo ja wiem, piły motorowej?
"Wiara odbiera rozum"  - to jeden z lejtmotywów   powtarzanych ze szczególnym upodobaniem przez dyskutantów.

A tak, nawet bardzo - ale mam wrażenie ze głównie niewierzącym.

Na analizę poważnych argumentów przyjdzie jeszcze czas - tutaj chce się skupić na tych podwórkowych mądrościach,  mających uzasadniać ateizm. A co więcej - mających uzasadniać prawo do drwin z wierzących.

Ksiądz ma kochankę - boga nie ma.
Ksiądz jeździ lepszym samochodem niż ja - boga nie ma.
Ksiądz to, tamto, siamto - boga nie ma.
Kościół "pcha się do polityki" - boga nie ma.

No i jeszcze koronny argument "oświeconych" - Inkwizycja - boga nie było, nie ma i nie będzie!

Po co w ogóle zajmuje się argumentami na takim poziomie? Czy rozsądny człowiek nie powinien raczej wzruszyć ramionami i spokojnie pójść własną drogą? Otóż nie.
 Nie, ponieważ dysponujący takim bądź podobnym arsenałem "argumentów" roszczą sobie prawo do obrażania, wykpiwania i lżenia wierzących. A co gorsza - wydają się być absolutnie przekonani  co do swojej intelektualnej i moralnej wyższości.

Wysnuli swój ateizm z marnej jakości przesłanek, ba, z podeszwy buta prawie - ale uznają go za niewzruszony niczym skała i nijak nie mogą pojąć, dlaczego powinni z szacunkiem odnosić się do wierzących - choćby ci rzeczywiście wierzyli w, jak mówią klasycy ateizmu - latającego potwora spaghetti.

Istnieją w ludziach rejony intymności i wrażliwości których nikt, nawet ludzie marginesu nie przekraczają wiedząc, przeczuwając ze tego robić nie należy. Ze jest to tego typu sprawa której poruszenie może wywołać nieobliczalne reakcje. Nikt nie powie do swojego rozmówcy ze jego matka była dziwką. I to nawet wówczas gdy obaj pamiętają ponadnormatywną ilość wujków przewijających się przez mieszkanie czy pojawiające się w domu nie wiadomo skąd pieniądze.


Rozumiecie przyjaciele ateiści? Sprawa wiary leży w tej samej okolicy - jest tak samo wrażliwa i podobnie intymna.  I nawet gdybyście potrafili dostatecznie uzasadnić swój, póki co, domorosły ateizm -  nawet gdybyście choć zbliżyli się do, jak to z lubością i do znudzenia powtarzacie "wierzenia rozumem" w sprawach boga - pewnych rzeczy nie robią sobie nawet ludzie z marginesu.

 A cóż dopiero powiedzieć o humanistach, którymi mienicie się być?

Sprawa ma także swój wymiar praktyczny - odbijający się przykrym dźwiękiem w moim rodzinnym mieście - o czym w kolejnych wpisach.