sobota, 5 maja 2012

Do przyjaciół ateistów

czyli pierwszy knockdown rozumu.

Swoistą modą stało się w ostatnim zwłaszcza okresie rzucanie ciętych uwag i porozumiewawczych uśmieszków dotyczących Kościoła, wiary i wierzących.
Krytyczny a najlepiej postulujący wysłanie wymienionych z powrotem do katakumb głos, wydaje się być dla pewnego, poszerzającego się  grona osób, wyznacznikiem "oświecenia" i głębokiej mądrości mówiącego.

 I tej właśnie postulowanej "mądrości" chce się przyglądnąć w inauguracyjnym blogowym wpisie.

Usłyszałem kiedyś od kogoś, kto sam o sobie mówił iż jest wojującym ateistą ze jego zadaniem jest walić w wierzących jak w bęben. Odpowiedziałem mu, znając jego wypowiedzi w tym zakresie ze w porządku, ale doświadczony bębniarz nie wali w instrument byle czym, bo wie ze  dźwięk który  się przy takim waleniu rozchodzi, z pewnością do szlachetnych  nie należy. Coś tam chyba dotarło - przynajmniej na krótki okres.

Cóz kiedy takich bębniarzy walących byle czym przybywa w tempie większym niż ktokolwiek zdąży zareagować.

Żeby nie być gołosłownym - przykład z mojego rodzinnego podwórka - na czterech aktywnych blogerów  - trzech bębni - w tym dwóch używając,  bo ja wiem, piły motorowej?
"Wiara odbiera rozum"  - to jeden z lejtmotywów   powtarzanych ze szczególnym upodobaniem przez dyskutantów.

A tak, nawet bardzo - ale mam wrażenie ze głównie niewierzącym.

Na analizę poważnych argumentów przyjdzie jeszcze czas - tutaj chce się skupić na tych podwórkowych mądrościach,  mających uzasadniać ateizm. A co więcej - mających uzasadniać prawo do drwin z wierzących.

Ksiądz ma kochankę - boga nie ma.
Ksiądz jeździ lepszym samochodem niż ja - boga nie ma.
Ksiądz to, tamto, siamto - boga nie ma.
Kościół "pcha się do polityki" - boga nie ma.

No i jeszcze koronny argument "oświeconych" - Inkwizycja - boga nie było, nie ma i nie będzie!

Po co w ogóle zajmuje się argumentami na takim poziomie? Czy rozsądny człowiek nie powinien raczej wzruszyć ramionami i spokojnie pójść własną drogą? Otóż nie.
 Nie, ponieważ dysponujący takim bądź podobnym arsenałem "argumentów" roszczą sobie prawo do obrażania, wykpiwania i lżenia wierzących. A co gorsza - wydają się być absolutnie przekonani  co do swojej intelektualnej i moralnej wyższości.

Wysnuli swój ateizm z marnej jakości przesłanek, ba, z podeszwy buta prawie - ale uznają go za niewzruszony niczym skała i nijak nie mogą pojąć, dlaczego powinni z szacunkiem odnosić się do wierzących - choćby ci rzeczywiście wierzyli w, jak mówią klasycy ateizmu - latającego potwora spaghetti.

Istnieją w ludziach rejony intymności i wrażliwości których nikt, nawet ludzie marginesu nie przekraczają wiedząc, przeczuwając ze tego robić nie należy. Ze jest to tego typu sprawa której poruszenie może wywołać nieobliczalne reakcje. Nikt nie powie do swojego rozmówcy ze jego matka była dziwką. I to nawet wówczas gdy obaj pamiętają ponadnormatywną ilość wujków przewijających się przez mieszkanie czy pojawiające się w domu nie wiadomo skąd pieniądze.


Rozumiecie przyjaciele ateiści? Sprawa wiary leży w tej samej okolicy - jest tak samo wrażliwa i podobnie intymna.  I nawet gdybyście potrafili dostatecznie uzasadnić swój, póki co, domorosły ateizm -  nawet gdybyście choć zbliżyli się do, jak to z lubością i do znudzenia powtarzacie "wierzenia rozumem" w sprawach boga - pewnych rzeczy nie robią sobie nawet ludzie z marginesu.

 A cóż dopiero powiedzieć o humanistach, którymi mienicie się być?

Sprawa ma także swój wymiar praktyczny - odbijający się przykrym dźwiękiem w moim rodzinnym mieście - o czym w kolejnych wpisach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz