poniedziałek, 7 maja 2012

Kadencyjność urzędów

czyli komu władzę komu, bo idę do domu.

Przyglądając się z mniej niż umiarkowanym zainteresowaniem, referendalnej akcji odwołania burmistrza w sąsiedniej gminie, natknąłem się ostatnio na informacje o tym ze inicjatorzy referendum nie mają własnego kandydata który ewentualnie zastąpiłby odwoływanego.

Przedstawicielka grupy inicjatywnej powiedziała podobno ze "w razie się uda to kandydat się pojawi a lud wybierze". Czy jakoś podobnie.

 Oczywiście w pierwszym odruchu pomyślałem ze to kompletnie niepoważne stawianie sprawy. Tak jakoś jestem skonstruowany ze z podejrzliwością reaguje gdy pojawia się w moim otoczeniu ktoś,  z gotowym pomysłem na zburzenie czegoś starego oraz bez cienia propozycji co chce zbudować, gdy już wywiezie gruz i wyrówna teren. Zaraz lęgną się w mojej głowie myśli ze albo rzeczywiście takiego pomysłu nie ma - a wtedy po co cokolwiek burzyć - albo ma i skrzętnie go ukrywa a ja za miesiąc obudzę się z super-mega marketem, po cichutku poskładanym z prefabrykatów, w miejscu gdzie dotychczas nie było może niczego urokliwego ale był za to spokój i cisza.

Porzucając zaś metaforę budowlana - czy nie rozsądniej byłoby mieć propozycje, wskazać mieszkańcom gminy alternatywę, zanim rozpisze się referendum i wyda bądź co bądź całkiem pokaźne pieniądze?  Przecież łatwo może się okazać ze w ewentualnych wyborach dopiero co odwołany burmistrz będzie jedynym poważnym kandydatem. Bądź pojawi się ktoś, kogo kandydatura będzie oznaczała wybór pomiędzy dżumą a cholerą.

Jak powiedziałem  - kalwaryjskie sprawy zajmują mnie w stopniu minimalnym, dlatego w odruchu drugim przyszła  ogólniejsza refleksja -  tak się jakoś składa ze na polityce i rządzeniu zna się prawie każdy. Komentarze, krytyczne uwagi, czasem nawet wykrzyczane w stronę telewizora, genialne w swej prostocie rozwiązania najtrudniejszych nawet problemów ekonomicznych, społecznych, politycznych rodzą się w głowach rodaków z niebywałą wręcz intensywnością i łatwością.
No to pytam sam siebie - skoro jest tak dobrze to dlaczego jest tak źle? Dlaczego klasa polityczna z każdymi kolejnymi wyborami nie tylko sięga dna ale wręcz próbuje w tym dnie drążyć? Dlaczego za niebywały sukces uważa się u nas 50% frekwencje w wyborach? Dlaczego zjawiskiem i niemalże unikatem pośród powiatowych miast polskich,  jest powstanie w Wadowicach ruchu obywatelskiego?

To z jednej strony. Z drugiej zaś idzie propozycja ustanowienia kadencyjności wszystkich niemalże pochodzących z wyborów stanowisk.  Juz nawet pomijam fakt ze ta kolejna regulacja pochodzi z ugrupowania, które na sztandarach ma deregulacje. Ale w kontekście kalwaryjskim - skoro nawet źle podobno rządzący burmistrz nie ma realnej, ba, nie ma żadnej alternatywy, to co w sytuacji kiedy kadencyjność wymusi odejście burmistrza czy wójta, który właśnie dostał tytuł Samorządowiec Roku? Urządzimy łapankę? Loterię fantową?

Rządzenie w ogóle, a już w szczególności rządzenie sprawne i skuteczne, to niełatwy kawałek chleba. I chyba nawet najzacieklejsi komentatorzy kłócący się z telewizorem, intuicyjnie to przeczuwają. Bo na co jak na co, ale na wysyp jakichś szczególnie aktywnych publicznie i sensownych ludzi narzekać nie możemy.

6 komentarzy:

  1. Dziaduniu ja uważam ,że wybory winny być obowiązkowe,wtedy byłby całkowicie inny układ sceny politycznej.Kadencyjność urzędu wykluczyłaby wszelkie koterie i kliki,ale to jest marzenie ,można powiedzieć,że utopia ,żaden poseł by tego nie poparł .Majka
    Ps.Gratuluję otwarcia bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie widzisz sprzeczności semantycznej pomiędzy słowem "wybór" a słowem "obowiązek"? :)
      Bo ja taką przeczuwam.

      Kadencyjność urzędów czy funkcji jest rozwiązaniem, w mojej ocenie o bardzo dyskusyjnej skuteczności. Najlepszym przykładem niech będzie polityczny ping-pong w Rosji. Ale nawet u nas kliki działały by po prostu inaczej - cała drugą kadencje dotychczasowy królik poświęciłby na namaszczenie i wypromowanie swojego następcy, ot i wszystko.

      Generalnie jest tak ze jeżeli jakiś model nie działa satysfakcjonująco w sposób naturalny, zawsze istnieje pokusa żeby próbować go poprawiać dokooptowując sztuczne
      rozwiązania. I zazwyczaj tylko pogarsza się sprawę.

      P.S Poczekam na gratulacje co do jego zawartości - samo otwarcie to przecież żadna sprawa;)

      Usuń
    2. Obowiązkowe wybory są w Austrii,Szwajcarii,Belgii,Lichtenstein i jakoś nikt nie czuje się zniewolony.

      Usuń
    3. I w... Peru, Majeczko, i w Peru:)

      Wybacz - zupełnie mnie to nie przekonuje. Ja wolałbym aby klasa polityczna działała tak żeby ludzie nie czuli ze ich głos nie ma znaczenia a "oni" i tak zrobią co będą chcieli"

      U nas to taki trochę zaklęty krąg - politykom głównych nurtów tak na prawdę na wysokiej frekwencji nie zależy, często przeciwnie) - a ludzie nie dość ze sami nie angażują się w sprawy publiczne to jeszcze z podejrzliwością traktują aktywistów(vide Klinowski)

      Usuń
  2. Obowiązkowe wybory przeczą wolności. Natomiast kadencyjność poniekąd wmusza garnięcie się do polityki ludzi "z powołaniem". Wtedy jest realna szansa, że koryto będzie służyć obywatelom a nie pałacowym obżartuchom.

    Oczywiście inna sytuacja byłaby przy monarchii... ale tam odpowiada się głową ;)

    Miłośnik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kadencyjność Miłośniku to taka myślo-pułapka. I kto jak kto ale taki korwini syn powinien rozumieć to najlepiej.

      Czy w dobrze prosperującym przedsiębiorstwie wymieniłbyś prezesa? Czy mądry, doświadczony dyrektor szkoły powinien odchodzić wyłącznie dlatego ze mu kadencje wyszły?

      Zwolennicy kadencyjności zawężają własne pole widzenia, skupiając się wyłącznie na takich Filipiakowych. A przecież nie brak sensownych, dobrze funkcjonujących ludzi na wybieralnych stanowiskach. Dlaczego ktoś ma mi zabraniać głosować na nich po raz kolejny?

      Usuń