czwartek, 10 maja 2012

Bajdurzenie

czyli sam nie jestem pewien.




Czy nie do pomyślenia jest, pamiętając ze tzw rynki, mają swoje twarze, adresy i nazwiska - namówienie, a w najgorszym razie zmuszenie największych graczy do spotkania i zawarcia czegoś co  nazwałem na własny użytek - paktem bezpieczeństwa?  


 Rynki to setki milionów transakcji wykonywanych dziennie na całym świecie, ale nici ważącego odsetka z nich prowadzą do najwyżej kilkuset instytucji, dających się wiążąco  reprezentować przez kilka tysięcy konkretnych osób. Osób które w świeżej pamięci maja traumę ostatniego kryzysu, mają w niej też np przesłuchanie, choć w innej sprawie,  przed komisje parlamentarną nestora rodziny Murdochów wraz z synem. Co dla tego pokroju ludzi jest chyba trudniejsze do przełknięcia niż najdotkliwsza nawet finansowa strata. 


Czy, stosując metodę kija i marchewki - czyli z jednej strony przypominając graczom ze państwa, mimo iż finansowo skarlałe, wciąż dysponują prawem i aparatem przymusu, dającym się skutecznie użyć także przeciwko oligarchom i finansowym magnatom,  z drugiej zaś  strony wnosząc propozycje mogące skutecznie zmniejszyć ryzyko spektakularnych i na globalna skale    perturbacji, nie dało by się zgromadzić największych np pod egidą Prezydenta Stanów?


I tak nimi pokierować żeby sami zaproponowali jakiś rodzaj samokontroli? Żaden urząd nie jest w stanie   równie szybko i równie skutecznie wykryć transakcji, emisji, czegokolwiek co odbiega od standardowego poziomu ryzyka czy w innych sposób niestandardowych, nierynkowych działań jak inni   uczestnicy tej gry. I nic równie skutecznie nie zapobiegło by tego typu praktykom jak ostracyzm w środowisku. Istnieje przecież potężny rynek pożyczek międzybankowych - najmocniejsze z możliwych narzędzie nacisku.  Państwa ze swoimi regulacjami i aparatami przymusu  pełniłyby rolę strażnika tego paktu.
Słowem - gracze zarabiali by mniej ale żyli spokojniej.  A wraz z nimi - przeciętni zjadacze chleba którym rata kredytu hipotecznego nie podwajała by się tylko dlatego ze  ktoś gdzieś pożyczył innym stokrotnie więcej niż sam jest wart.


Jeżeli mam racje i u źródła ostatniego kryzysu bardziej niż zazwyczaj leży nieokiełznana przez konserwatyzm chciwość, i to rozumiana nie jako może niezbyt piękna ale powszechna ludzka cecha, ale chciwość systemowa,  ustrukturyzowana,  to nie wierze żeby państwa mogły uregulować jej poziom samodzielnie. 


Kończąc ten temat powiem tak - skala globalnej wioski, na jaką dzieją się obecnie sprawy gospodarcze i finansowe, stanowczo mnie przerasta. Jeżeli zdarzy się ze tekst ten - obie jego części, przeczyta fachowiec, z łatwością zauważy nieporadność a być może także naiwność  z jaką się po nim poruszam. 
Właściwie nigdy by nie powstał gdyby nie moje nieustanne utarczki z Miłośnikiem magistratu, wiec tak właśnie proszę go traktować - jako dalszą część amatorskiej pogaduszki znajomych:)

2 komentarze:

  1. Sam odpowiadasz sobie na najtrudniejsze pytania. Rynek jest w stanie sam się kontrolować! Oczywiście mniejsze bądź większe machloje będą zawsze się zdarzały.
    Odpowiedz mi wreszcie na pytanie w jaki sposób rządy miałyby kontrolować postępowanie bankierów*.
    I drugie pytanie, po co kontrolować coś co samo się może kontrolować?

    "Istnieje przecież potężny rynek pożyczek międzybankowych - najmocniejsze z możliwych narzędzie nacisku. Państwa ze swoimi regulacjami i aparatami przymusu pełniłyby rolę strażnika tego paktu."
    Sam widzisz, że rozwiązanie leży pośrodku. Tylko jakoś nikt go nie może znaleźć. Jak się postaramy to może dostaniemy ...bla.

    *bankier - Skarbek ciulu!
    http://www.youtube.com/watch?v=2EzdU4XGtaA
    http://www.youtube.com/watch?v=-DHFPHrLlr0&feature=relmfu


    Miłośnik

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś przeoczyłem:)

    Więc - jak jest, jak nie jest?

    Poza tym - bez przesady - nie odpowiadamy tu na żadne pytania - a juz z pewnością nie na te najważniejsze.

    Co najwyżej nieśmiało stawiamy kilka kolejnych.

    OdpowiedzUsuń