czwartek, 25 października 2012

Darmowe porno

Czyli gówno nie wyborcy

Czytając jakiś czas temu felieton o kondycji mediów, natknąłem się na takie, ciekawe, bo nowe dla mnie stwierdzenie - otóż dla prywatnych platform telewizyjnych człowiek z wykupionym podstawowym czy tylko trochę rozszerzonym abonamentem, to widz. Klientami są wyłącznie posiadacze pakietów typu PREMIUM.
Praktyczne znaczenie ma to takie że tylko klient ma jakieś prawa. Może coś tam negocjować, mieć jakieś oczekiwania o których w ogóle ma z kim porozmawiać, jest jakimś dla firmy partnerem.

Bezpośrednio po lekturze upewniłem się u żony, bo sam telewizję oglądam gdzieś pomiędzy wcale a mało, że opłaca pakiet premium. Klasa. Jesteśmy, ściślej -  żona jest - klientką.

Tak uspokojony, przez jakiś czas o tym nie myślałem, aż do wczoraj. Pisałem już że przebrnąłem przez  relacje wideo z posiedzenia Komisji Inicjatyw. I właśnie tam, prócz spraw i sprawek około-szpitalnych, usłyszałem coś , co przypomniało mi  o rozróżnieniu - widz - klient.
Nieskutecznie ukrywający urazę p.Jończyk, w którymś tam momencie mówi do M.Klinowskiego - pańscy wyborcy coś tam, coś tam.
No i właśnie "coś tam" po tych słowach we mnie zaskoczyło.

Pomyślcie- - kiedy politycy zaczynają używać słowa "wyborcy"?
Pierwsza intuicja mówi wam pewnie - przed wyborami. To także - ale przecież nie pisałbym o czymś tak oczywistym:)

Refleksja która mi towarzyszy od kilku dni, jest taka że politycy używają tego słowa, w korelacji z licznymi czasownikami - chcą, oczekują, żądają, pragną, potrzebują, mają prawo, są zainteresowani, w ich interesie - w sytuacjach w których klamka już dawno zapadła, decyzje zostały podjęte i tak naprawdę niczego nie da się już zmienić. Tak było w przypadku Starosty, któremu do głowy nie przyszło żeby o zdanie zapytać wyborców ZANIM podjęte zostały kluczowe decyzje - ale tak tez jest w polityce w ogóle.

Sytuacje o którym mówię - te w których przeciętny człowiek jest wyborcą, mimo iż akurat nie ma wyborów są jak włączanie gratisowo, na miesiąc, kanałów soft porno dla widzów. Niczego to w ich statusie widza nie zmienia, niczego firmę nie kosztuje, ale ma prosty cel - widzowie mają się poczuć zaopiekowani, wyróżnieni - żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy zbyt często zmieniać operatora. Tak, tak - zbyt często - bo jeśli operatorów jest zaledwie kilku, to normalne migracje widzów w niczym im nie szkodzą - w średniej a już na pewno długiej perspektywie, wszystko się ładnie bilansuje.

Jakie więc wnioski z tak poprowadzonej analogii? Ano - status kosztuje. W przypadku telewizji bycie klientem pewnie około stu złotych miesięcznie.

Jaką walutą trzeba płacić żeby mieć wyższy status w polityce? Prócz wszystkich cynicznych odpowiedzi które się cisną na usta - jedna dość nieśmiało wyciąga łapkę żeby ją zauważyć - żebyśmy w sposób ciągły, trwały byli klientami, wyborcami trzeba się angażować. Organizować. Brać udział.  W kupie siła. Z tym że to musi być żywa, świadoma i gotowa na ponoszenie kosztów kupa.

Polityce trzeba się okupić, nie ma na to rady.
Albo - pozostać widzem, czekającym na, co kilka lat włączane, pasmo dla dorosłych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz